Rozdział VI: Lśniąca istota
Dookoła była tylko zielona trawa. Delikatny powiew wiatru kołysał łodygi. Parę z nich tylko nie dostało takiej okazji do poczucia powiewu orzeźwiającego i przyjemnego chłodu w upalny dzień, a wszystko przez przechodzone już stare, czarne buty wojskowe. Ledwo trzymały się na nogach właściciela. Ebert rozejrzał się po łące. Przed chwilą był zrelaksowany, a teraz stał jak głupi nie wiedząc co ma zrobić. Dał krok do przodu i ruszył przed siebie.
– Stój – odezwał się męski głos znikąd.
Adam odwrócił się. Za nim stała postać mężczyzny. Nie miał on twarzy, ani ubrań. Był cały biały, lśnił. Bohater patrzył na niego z zaciekawieniem. Stał naprzeciwko dziwnej istoty, która przypominała człowieka, ale czy nim była?
– Ciebie też przysłał ten Imperator? – zapytał zaciekawiony Adam.
Postać przyglądała się Ebertowi choć nie było mu widać nawet oczu.
– Nie – odpowiedziała po chwili postać. – Jestem tu bo odzyskałeś moce. Dosyć późno, ale najwidoczniej to miało stać się teraz. Potrzebujemy Cię Adamie Ebercie – oznajmiła postać.
– Do czego? Jestem jakimś, pierdolonym wybrańcem? – Pytał zdenerwowany.
– Nie jesteś wybrańcem. Musisz mnie odnaleźć. Wytłumaczę Ci wszystko – skończył mówić po czym zaczął się oddalać.
Adam patrzył na oddalającą się postać. Byli coraz dalej od siebie. Adam chciał krzyknąć do postaci, ale stracił głos. Nie mógł wypowiedzieć ani słowa. Czuł jakby spadał, aż w końcu spadł na swoje łóżko budząc się ze snu.
Usiadł wystraszony. Po twarzy skapywał mu pot. Rozejrzał się po pokoju. Nie zauważył żadnej zmiany. Z żyrandola dalej zwisała damska bielizna, na podłodze leżały puste butelki po alkoholu. Spojrzał na gazetę leżącą na stole. Widniała data 02.07.2013. Czyli wczorajsza gazeta. To co się wydarzyło musiało być tylko głupim koszmarem. Cały ten napad, to, że wstał z martwych, że zaatakowała go kobita cyborg. To był tylko jeden wielki sen. Położył się znowu uradowany. To był tylko sen. Wstał z łóżka. Był kompletnie nagi. Obejrzał się na łóżko, ale nie leżały tam dziewczyny. Może już uciekły? Poszedł do łazienki.
Rozległo się pukanie do drzwi. Wyszedł z łazienki i zabrał spodnie z ławy, aby je odziać. Pod spodniami leżał przykryty miecz. Zaczął zakładać spodnie i spojrzał na niego. Początkowo nie zdał sobie sprawy na co patrzy. Po sekundzie dotarło do niego co jest przed nim.
– Kurwa... Nie, nie, nie... – upadł przerażony na podłogę.
Czyli to nie był sen. To była, jebana prawda. Umarłem, ale dalej żyje. Jak? - Wstał przerażony. Spojrzał raz jeszcze na miecz i podniósł go. Przypomniał sobie wieczorne starcie z Terrą. Na mieczu nie było żadnych śladów walki. Ostrze było dalej w idealnym stanie, co dziwiło Adama. Potrafił się bić, ale walka mieczem to była nowość.
Pukanie do drzwi powtórzyło się tym razem dwa razy mocniej. Ktoś bardzo się niecierpliwił.
– Już! Chwila! – krzyknął rozglądając się za kryjówką dla miecza. To by było dosyć dziwne jakby ktokolwiek zobaczył go z mieczem w ręku o poranku.
Szybkim ruchem odwinął kołdrę i przykrył nią miecz na łóżku. Tam nikt go przecież nie znajdzie. Założył w pośpiechu szary T-shirt tył na przód i otworzył drzwi. W progu stał agent Nowak wraz z agentem Korczewskim. Uśmiechnęli się półgębkiem do Adama. Ten mimo, że pierwszy raz widział ich na żywo, rozpoznał ich. Już kiedy pukali do drzwi wyczuł znajomy zapach, ale miecz wytrącił go z równowagi. Teraz w pełni skupiony wiedział, że przyszli po niego.
– O co chodzi? – zapytał udając, że wszystko jest w normie.
– Pojedzie pan z nami – oznajmił Dawid i postawił nogę w mieszkaniu.
– Nakaz – powiedział twardo Adam.
Agenci spojrzeli na siebie. Uśmiechnęli się jakby Adam powiedział dowcip. Jerzy wszedł do mieszkania nie czekając na zaproszenie. Adam patrzył na Jerzego, który robi obchód po spelunie. Dawid wszedł i zamkną drzwi.
– Lepiej stąd odejdźcie i zostawcie mnie w spokoju, a nic nikomu się nie stanie – ostrzegł ich lekko poddenerwowany.
Agenci rozglądali się po mieszkaniu podziwiając kolekcje brudu walącego się po pokoju. Nie byli zdziwieni. Najwidoczniej odwiedzali więcej miejsc gorszych od tego mieszkania. Dawid w końcu spojrzał na Adama.
– Panie Ebert, coś się stało, a my nie wiemy co. Umiera pan i nagle żyje. To dla mnie istny cud, ale przy tym zabijać? Zrobiło się głośno o tej sprawie, co nam osobiście się nie podoba. Sądzę, że panu również. Lepiej chyba pojechać z nami, co? – wpatrywał się w zszokowanego Adama w dalszym ciągu.
Nie wiedział co ma odpowiedzieć na to, ale nie okazywał jakiejkolwiek słabości, mimo swojej bezradności tą feralną sytuacją. Wpatrywał się w agentów planując ucieczkę. Jerzy położył rękę na jego ramieniu. Adam spojrzał na rękę agenta.
– Nie daj się namawiać. Pojedź. Twój przyjaciel już czeka na dole... – w tym momencie Jerzy usłyszał tylko dźwięk trzaskanej ręki, zdjętej z ramienia Adama.
Dawid szybko wyciągnął pistolet i mierzył w Adama gotów do strzelenia. Jerzy trzymał swoją połamaną dłoń, nie czół bólu lecz wypełniała go złość do Eberta.
– Czemu Czarek jest z wami?! – wydyszał zdenerwowany.
– Nie rób nic głupiego Ebert – rozkazał mu Dawid.
– Zabije skurwiela zaraz! Połamał mi łapę! – ział furią Jerzy.
Adam przestał martwić się sobą. Przyjaciel był dla niego ważniejszy, a agenci bezkarnie go pojmali. To oznaczało, że Welcome to World stał się równy LIGHT. Firma, która ma pomagać, nagle porywa ich bezpodstawnie.
Jerzy przestał się martwić zasadami i rzucił się na Adama. Nie przejmował się połamaną prawą dłonią. Zaczął obijać mu twarz jakby uderzał w worek treningowy. Adam leżał bez ruchu na podłodze. Pozwolił mu na to. Dookoła jego głowy rozlewała się krew. Jego kości łamały się, a w przerwie przed uderzeniami wracały na miejsce. Dawid schował momentalnie pistolet i odciągnął partnera od Adama.
– Jurek, uspokój się, kurwa! – odepchnął go Dawid.
Jerzy połamał stolik wpadając na niego. Prawa ręka była już całkowicie poharatana. Złamane kości przebiły się przez skórę. Adrenalina pulsująca w jego krwi nie pozwoliła na odczucie bólu. Wyglądał jak byk, który zaraz ma ruszyć na ponowną szarżę.
Natomiast Adam usiadł jak gdyby nigdy nic z całą czaszką lecz we krwi. Dawid patrzył z niedowierzaniem na niego. Podnieśli się we trójkę, a Jerzy ponownie rzucił się na niego tym razem odpychając go na ścianę. Obijał go kolanem i zdrową, lewą ręką. Adam w dalszym ciągu pozwalał mu na to. Widać nie robił sobie nic z tego, że jest atakowany. Ze stoickim spokojem wpatrywał w kolejne ciosy wyprowadzane w niego aż w końcu chwycił jeszcze zdrową rękę Korczewskiego. Nie mógł nią zadać kolejnych ciosów. Ebert patrzył na niego i robił się coraz bardziej zdenerwowany. Niczym zwierze pokazywał swoje białe zęby na wierzch, które wyróżniały się na tle krwistej twarzy bohatera.
Odepchnął rękę Jerzego i uderzył go w prawy bark. Automatycznie bark zmienił swoje położenie, a w pomieszczeniu słychać było łamiące się kości. Uderzył go ponownie tylko tym razem w łokieć tej samej ręki. Nie była już taka sama. Przypominała źle ułożoną kołdrę w powleczce.
Jerzemu płynęły łzy z oczu. Nie wiedział sam co się dzieje z nim. Czy czuł ból, czy cierpienie, czy jeszcze jakąś inną emocje, której w tym stanie nie mógł nawet pomyśleć. Adam raz jeszcze uderzył go w podbródek, a Jerzy wyleciał w górę niczym kukła uderzając w sufit i spadając na podłogę.
Dawid patrzył z niedowierzaniem na to co się przed chwilą stało. W jednej chwili jego partner zmienił się w kukłę. Wyciągnął pistolet i zaczął strzelać w Adama. Zużył na niego cały magazynek. Z jego ciała powypadały tylko kulę, a rany zagoiły się. Rozerwał swoją bluzkę, rzucił ją w kąt. Minął Dawida obok i wziął nową, szarą bluzkę. Nawet nie patrzył na nich tylko wyszedł z mieszkania, jakby nic się tam nie stało.
Agent Nowak wciąż stał oszołomiony. Upuścił pistolet i padł na kolana. Wyjął telefon z marynarki, wybrał numer i zadzwonił.
Przed klatką czekał czarny samochód. Wewnątrz siedział młodzieniec Oczko. Był przykuty do siedzenia, a drzwi były zablokowane. Nie mógł nic zrobić, oprócz wypatrywania powrotu agentów z jego przyjacielem, do którego wciąż miał wiele pytań, na które nie znał odpowiedzi. Usłyszał historię Ebertów, ale wciąż nie dowierzał, że jego przyjaciel jest złodziejem i mordercą. Przecież tak dobrze się znali...
Patrząc przez okno samochodu zauważył mężczyznę wybiegającego z klatki. Miał on twarz pokrytą krwią, ale wciąż rozpoznawał go po jego bujnie zarośniętej twarzy. Już zaczął powoli odbiegać od klatki gdy wyczuł Czarka. Mieszanina drogich perfum i potu przykuła uwagę jego nozdrzy. Rozejrzał się w poszukiwaniu znajomego zapachu. Ujrzał w końcu twarzy przyciśniętą do czarnej szyby. Uśmiechnął się w duchu i podbiegł do samochodu. Otworzył z szarpnięciem drzwi przez co Czarek wypadł z samochodu. Alarm auta było słychać dwa osiedla dalej. Sprawnym ruchem Adam zniszczył kajdanki uwalniając przyjaciela i pomagając mu wstać. Cezary patrzył na jego twarz z odrazą.
– Później Ci opowiem, musimy uciekać – oznajmił mu Adam po czym uciekli wspólnie.
Za oknem widać było chmury na niebie jak i czubek Pałacu Kultury i Nauki. Również przepiękną panoramę Warszawy gdzie dopiero rosła metropolia. Właśnie taki widok miał ze swojego okna Konrad Chrobry. Mówiono o nim jak o jednym z najważniejszych ludzi w Polsce. Posadę dyrektora międzynarodowej firmy z jedną, z siedzib w Warszawie dostał od razu. Nie musiał się starać o nią, był już wielką szychą, wystarczyło to, że po prostu był. Jeden z najbogatszych ludzi na świecie, a nikt nie wie jak osiągnął taki sukces i na czym. Wokół niego było mnóstwo sekretów i tajemnic. Nadawał się jak nikt inny do rządzenia Welcome to World.
Chrobry siedział za swoim nieskazitelnie czystym biurkiem. Nie było na nim tysięcy papierów do podpisania czy uzupełnienia. Był tam estetyczny porządek, jakiego pozazdrościła by perfekcyjna Pani domu. Podpisywał dokument swoim piórem Parkera za daw tysiące. Nie szczędził na sobie pieniędzy. Miał wszystko z wysokiej półki, czego potrzebował to dostawał.
Ktoś zapukał do drzwi. Chrobry spojrzał na nie. Nie chciał gości w swoim biurze. Spokój, tylko tego teraz potrzebował. Milczał, lecz ktoś zapukał ponownie.
– Wejść – powiedział od niechcenia czytając drugą stronę dokumentu.
Do biura weszła Oliwia Sowińska. Zawsze nosiła ze sobą pliki dokumentów, było to dla niej normą. Wręcz czuła się jak nie ona kiedy ich nie miała przy sobie. W gabinecie dyrektora pojawiła się nie przypadkowo. Rzadko kiedy bywała u niego, to musiała być poważna sprawa jeśli się tu znalazła. Nerwowo poprawiała wolną ręką okulary, które co chwila zjeżdżały jej z oczu. W końcu odezwała się niepewnie w obawie przed groźnym szefem.
– Dyrektorze Chrobry... – odezwała się bardzo cicho dalej obawiając się każdych kolejnych słów, które wypuści na świat.
Dyrektor spojrzał na nią. Odczuwał jej strach. To najbardziej kochał w pracy. Szacunek. Nie miał sobie równych, wszyscy w firmie się go bali. Tak i Oliwia wykazała się wielką odwagą przychodząc w prost w paszczę lwa.
– Słucham – jedno słowo, a wypowiedziane przez niego brzmiało jak cały wywód.
– Nie było by mnie tutaj gdyby to nie było poważne – zaczęła spokojnie. – Agent Korczewski jest w stanie krytycznym. Wracają do nas...
– Ze zmartwychwstałym jadą? – przerwał jej nie chcąc wysłuchiwać dalszej opowieści.
– Nie, ale...
– To po cholerę tu przychodzisz? – oderwał się już całkiem od dokumentu. Odłożył swoje pióro ostrożnie niczym niemowlę. Wstał i podszedł do okna. – Chciałem tu Eberta, a nie mam go. Poinformuj Rączkę. Przygotujcie salę. Korczewski wiedział na co się pisał, teraz zobaczymy czy da radę. Poinformuj agentów, niech idą po tego skurwysyna i bez niego nie wracają – wypowiadał się spokojnie lecz dobitnie.
Mimo iż Oliwia nie była sekretarką, ani asystentką to wykonała rozkaz dyrektora. Nie miała odwagi mu odmówić. Lubiła swoją pracę, ciężko uczyła się i odmawiała sobie wielu dobroci, aby ukończyć studia. Dostanie się do Welcome to World graniczyło z cudem. A jednak jej się udało i teraz robi wszystko co trzeba, żeby się utrzymać.
Korek ciągnął się przez całe miasto. Dalej sprzątali po wczorajszym wypadku. Wśród samochodów stała stara taksówka, fiat 125p. Aż dziw brał, że taki zabytek jeszcze jeździ, a do tego jako taksówka. Istny cud. Klientów musiał mieć co nie miara.
Dziś natomiast miał nietypowych klientów. Wybrali sobie nieodpowiedni pojazd do podróży incognito. Adam co chwila rozglądał się czy nikt ich nie śledzi. Jego twarz już była oczyszczona z krwi. Cezary za to czekał, aż przyjaciel w końcu opowie wszystko tak jak to obiecał.
– Czemu mi nie powiedziałeś? – spojrzał na Adama. Nie był rozzłoszczony, ale też nie darzył przyjaciela sympatią, jaką darzył dotychczas.
– Nie chciałem, żeby coś Ci się stało. Robię to już od tak dawna... Sterują moim życiem, a ja nie mam nic do powiedzenia. Robię co karzą i gęba na kłódkę – wyznał z żalem Adam. Nie było łatwo mu przyznać tego, ale czuł, że trzeba. Przez ostatnie dwadzieścia cztery godziny stało się za dużo rzeczy na raz. Przyznanie się przyjacielowi do prawdy stanowiło jedną z tych gorszych.
– Ale dalej kradłeś i bawiłeś się w najlepsze! A ja bawiłem się razem z tobą... Ja pierdole... – załamał się Oczko.
– Musimy uciec. To jedyne wyjście. Agenci, LIGHT i Bóg wie kto jeszcze, szukają nas...
– Pierdole to! Nie zamierzam uciekać! A zwłaszcza z tobą. Miałem Cię za brata, a teraz nie wiem kim jesteś – wyrzucił z siebie Oczko i wysiadł z taksówki.
Adam wyszedł za Cezarym z taksówki. Podstarzały kierowca wychylił głowę i zaczął wydzierać się na mężczyzn:
– Kto za to, kurła, zapłaci?!
Zignorowali rozzłoszczonego taksówkarza. Adam ze spokojem szedł za Czarkiem, gdy ten rozgniewany maszerował między samochodami.
– Zejdź chociaż z jezdni! Oczko, posłuchaj mnie... – Wolał Adam, lecz Cezary przerwał mu dalsze błagania zatrzymując się na środku ulicy.
– Chcesz uciec? To spierdalaj! Ja mam tu życie, firmę, szkołę, obowiązki, których Ty od dawna się borykasz! Zabójstwo, kradzieże, rozboje, a do tego jakieś roboty, A Ty wstajesz z martwych! Nie jesteś Adamem Ebertem, jesteś zwierzyną. Może opiekowałeś się mną kiedyś, ale dziś to ja o Ciebie dbam i mam już tego dość! – Wydarł się Czarek, był czerwony ze złości. Tym razem musiał być stanowczy.
Stał i nie wiedział co ma zrobić. Cezary odwrócił się i po prostu poszedł. A co miał zrobić teraz Adam? Sam na środku zakorkowanej ulicy. Zagubiony w otaczającym go świecie. Każda sekunda była dla niego godziną. Rozglądał się w poszukiwaniu wsparcie. Lecz zobaczył tylko mężczyzn w garniturach, którzy stają na drodze Oczka. Poddał im się bez awantur, tak po prostu. Zdenerwowało to Eberta. Mężczyzn pojawiało się na ulicy coraz więcej. W oddali zauważył stojące czarne samochody, z których wysiadali. Szli wprost na Adama, trzymając w ręku pistolety. W nich zaś znajdowały się pociski usypiające. W jego pierś uderzył jeden z nich. Wyjął go i zaciągnął się odorem. Wyczuł środek usypiający dla słoni. Wyrzucił to od razu i wściekły ruszył na agentów. Po paru krokach dostał kolejnymi pociskami w plecy. Odwrócił się coraz bardziej wściekły. Jego zęby były niczym kły rozeźlonego tygrysa. Zaczął biec do agentów, ale ponownie oberwał pociskami. Tym razem wypuścili całą serię. Kule leciały wprost na Adama, nie był w stanie ich uniknąć. Czuł się coraz bardziej zmęczony. Mimo, że czuł jak jego organizm walczy ze środkiem, nie mógł opanować zmęczenia. Spowolnił, a jego powieki zrobiły się coraz cięższe.
– Poddaj się Adamie – rzekła Lśniąca postać przed nim.
– Kim jesteś? – zapytał zmęczony Adam, już ledwo trzymał się na nogach.
– Jestem Białym Krukiem. Ulegnij środkowi, tak będzie lepiej – powiedział kojącym głosem, po czym Adam po prostu położył się na środku ulicy. Nie było już dookoła samochodów. Był tylko on sam, poddany losowi.
Dawid szybko wyciągnął pistolet i mierzył w Adama gotów do strzelenia. Jerzy trzymał swoją połamaną dłoń, nie czół bólu lecz wypełniała go złość do Eberta.
– Czemu Czarek jest z wami?! – wydyszał zdenerwowany.
– Nie rób nic głupiego Ebert – rozkazał mu Dawid.
– Zabije skurwiela zaraz! Połamał mi łapę! – ział furią Jerzy.
Adam przestał martwić się sobą. Przyjaciel był dla niego ważniejszy, a agenci bezkarnie go pojmali. To oznaczało, że Welcome to World stał się równy LIGHT. Firma, która ma pomagać, nagle porywa ich bezpodstawnie.
Jerzy przestał się martwić zasadami i rzucił się na Adama. Nie przejmował się połamaną prawą dłonią. Zaczął obijać mu twarz jakby uderzał w worek treningowy. Adam leżał bez ruchu na podłodze. Pozwolił mu na to. Dookoła jego głowy rozlewała się krew. Jego kości łamały się, a w przerwie przed uderzeniami wracały na miejsce. Dawid schował momentalnie pistolet i odciągnął partnera od Adama.
– Jurek, uspokój się, kurwa! – odepchnął go Dawid.
Jerzy połamał stolik wpadając na niego. Prawa ręka była już całkowicie poharatana. Złamane kości przebiły się przez skórę. Adrenalina pulsująca w jego krwi nie pozwoliła na odczucie bólu. Wyglądał jak byk, który zaraz ma ruszyć na ponowną szarżę.
Natomiast Adam usiadł jak gdyby nigdy nic z całą czaszką lecz we krwi. Dawid patrzył z niedowierzaniem na niego. Podnieśli się we trójkę, a Jerzy ponownie rzucił się na niego tym razem odpychając go na ścianę. Obijał go kolanem i zdrową, lewą ręką. Adam w dalszym ciągu pozwalał mu na to. Widać nie robił sobie nic z tego, że jest atakowany. Ze stoickim spokojem wpatrywał w kolejne ciosy wyprowadzane w niego aż w końcu chwycił jeszcze zdrową rękę Korczewskiego. Nie mógł nią zadać kolejnych ciosów. Ebert patrzył na niego i robił się coraz bardziej zdenerwowany. Niczym zwierze pokazywał swoje białe zęby na wierzch, które wyróżniały się na tle krwistej twarzy bohatera.
Odepchnął rękę Jerzego i uderzył go w prawy bark. Automatycznie bark zmienił swoje położenie, a w pomieszczeniu słychać było łamiące się kości. Uderzył go ponownie tylko tym razem w łokieć tej samej ręki. Nie była już taka sama. Przypominała źle ułożoną kołdrę w powleczce.
Jerzemu płynęły łzy z oczu. Nie wiedział sam co się dzieje z nim. Czy czuł ból, czy cierpienie, czy jeszcze jakąś inną emocje, której w tym stanie nie mógł nawet pomyśleć. Adam raz jeszcze uderzył go w podbródek, a Jerzy wyleciał w górę niczym kukła uderzając w sufit i spadając na podłogę.
Dawid patrzył z niedowierzaniem na to co się przed chwilą stało. W jednej chwili jego partner zmienił się w kukłę. Wyciągnął pistolet i zaczął strzelać w Adama. Zużył na niego cały magazynek. Z jego ciała powypadały tylko kulę, a rany zagoiły się. Rozerwał swoją bluzkę, rzucił ją w kąt. Minął Dawida obok i wziął nową, szarą bluzkę. Nawet nie patrzył na nich tylko wyszedł z mieszkania, jakby nic się tam nie stało.
Agent Nowak wciąż stał oszołomiony. Upuścił pistolet i padł na kolana. Wyjął telefon z marynarki, wybrał numer i zadzwonił.
Przed klatką czekał czarny samochód. Wewnątrz siedział młodzieniec Oczko. Był przykuty do siedzenia, a drzwi były zablokowane. Nie mógł nic zrobić, oprócz wypatrywania powrotu agentów z jego przyjacielem, do którego wciąż miał wiele pytań, na które nie znał odpowiedzi. Usłyszał historię Ebertów, ale wciąż nie dowierzał, że jego przyjaciel jest złodziejem i mordercą. Przecież tak dobrze się znali...
Patrząc przez okno samochodu zauważył mężczyznę wybiegającego z klatki. Miał on twarz pokrytą krwią, ale wciąż rozpoznawał go po jego bujnie zarośniętej twarzy. Już zaczął powoli odbiegać od klatki gdy wyczuł Czarka. Mieszanina drogich perfum i potu przykuła uwagę jego nozdrzy. Rozejrzał się w poszukiwaniu znajomego zapachu. Ujrzał w końcu twarzy przyciśniętą do czarnej szyby. Uśmiechnął się w duchu i podbiegł do samochodu. Otworzył z szarpnięciem drzwi przez co Czarek wypadł z samochodu. Alarm auta było słychać dwa osiedla dalej. Sprawnym ruchem Adam zniszczył kajdanki uwalniając przyjaciela i pomagając mu wstać. Cezary patrzył na jego twarz z odrazą.
– Później Ci opowiem, musimy uciekać – oznajmił mu Adam po czym uciekli wspólnie.
Za oknem widać było chmury na niebie jak i czubek Pałacu Kultury i Nauki. Również przepiękną panoramę Warszawy gdzie dopiero rosła metropolia. Właśnie taki widok miał ze swojego okna Konrad Chrobry. Mówiono o nim jak o jednym z najważniejszych ludzi w Polsce. Posadę dyrektora międzynarodowej firmy z jedną, z siedzib w Warszawie dostał od razu. Nie musiał się starać o nią, był już wielką szychą, wystarczyło to, że po prostu był. Jeden z najbogatszych ludzi na świecie, a nikt nie wie jak osiągnął taki sukces i na czym. Wokół niego było mnóstwo sekretów i tajemnic. Nadawał się jak nikt inny do rządzenia Welcome to World.
Chrobry siedział za swoim nieskazitelnie czystym biurkiem. Nie było na nim tysięcy papierów do podpisania czy uzupełnienia. Był tam estetyczny porządek, jakiego pozazdrościła by perfekcyjna Pani domu. Podpisywał dokument swoim piórem Parkera za daw tysiące. Nie szczędził na sobie pieniędzy. Miał wszystko z wysokiej półki, czego potrzebował to dostawał.
Ktoś zapukał do drzwi. Chrobry spojrzał na nie. Nie chciał gości w swoim biurze. Spokój, tylko tego teraz potrzebował. Milczał, lecz ktoś zapukał ponownie.
– Wejść – powiedział od niechcenia czytając drugą stronę dokumentu.
Do biura weszła Oliwia Sowińska. Zawsze nosiła ze sobą pliki dokumentów, było to dla niej normą. Wręcz czuła się jak nie ona kiedy ich nie miała przy sobie. W gabinecie dyrektora pojawiła się nie przypadkowo. Rzadko kiedy bywała u niego, to musiała być poważna sprawa jeśli się tu znalazła. Nerwowo poprawiała wolną ręką okulary, które co chwila zjeżdżały jej z oczu. W końcu odezwała się niepewnie w obawie przed groźnym szefem.
– Dyrektorze Chrobry... – odezwała się bardzo cicho dalej obawiając się każdych kolejnych słów, które wypuści na świat.
Dyrektor spojrzał na nią. Odczuwał jej strach. To najbardziej kochał w pracy. Szacunek. Nie miał sobie równych, wszyscy w firmie się go bali. Tak i Oliwia wykazała się wielką odwagą przychodząc w prost w paszczę lwa.
– Słucham – jedno słowo, a wypowiedziane przez niego brzmiało jak cały wywód.
– Nie było by mnie tutaj gdyby to nie było poważne – zaczęła spokojnie. – Agent Korczewski jest w stanie krytycznym. Wracają do nas...
– Ze zmartwychwstałym jadą? – przerwał jej nie chcąc wysłuchiwać dalszej opowieści.
– Nie, ale...
– To po cholerę tu przychodzisz? – oderwał się już całkiem od dokumentu. Odłożył swoje pióro ostrożnie niczym niemowlę. Wstał i podszedł do okna. – Chciałem tu Eberta, a nie mam go. Poinformuj Rączkę. Przygotujcie salę. Korczewski wiedział na co się pisał, teraz zobaczymy czy da radę. Poinformuj agentów, niech idą po tego skurwysyna i bez niego nie wracają – wypowiadał się spokojnie lecz dobitnie.
Mimo iż Oliwia nie była sekretarką, ani asystentką to wykonała rozkaz dyrektora. Nie miała odwagi mu odmówić. Lubiła swoją pracę, ciężko uczyła się i odmawiała sobie wielu dobroci, aby ukończyć studia. Dostanie się do Welcome to World graniczyło z cudem. A jednak jej się udało i teraz robi wszystko co trzeba, żeby się utrzymać.
Korek ciągnął się przez całe miasto. Dalej sprzątali po wczorajszym wypadku. Wśród samochodów stała stara taksówka, fiat 125p. Aż dziw brał, że taki zabytek jeszcze jeździ, a do tego jako taksówka. Istny cud. Klientów musiał mieć co nie miara.
Dziś natomiast miał nietypowych klientów. Wybrali sobie nieodpowiedni pojazd do podróży incognito. Adam co chwila rozglądał się czy nikt ich nie śledzi. Jego twarz już była oczyszczona z krwi. Cezary za to czekał, aż przyjaciel w końcu opowie wszystko tak jak to obiecał.
– Czemu mi nie powiedziałeś? – spojrzał na Adama. Nie był rozzłoszczony, ale też nie darzył przyjaciela sympatią, jaką darzył dotychczas.
– Nie chciałem, żeby coś Ci się stało. Robię to już od tak dawna... Sterują moim życiem, a ja nie mam nic do powiedzenia. Robię co karzą i gęba na kłódkę – wyznał z żalem Adam. Nie było łatwo mu przyznać tego, ale czuł, że trzeba. Przez ostatnie dwadzieścia cztery godziny stało się za dużo rzeczy na raz. Przyznanie się przyjacielowi do prawdy stanowiło jedną z tych gorszych.
– Ale dalej kradłeś i bawiłeś się w najlepsze! A ja bawiłem się razem z tobą... Ja pierdole... – załamał się Oczko.
– Musimy uciec. To jedyne wyjście. Agenci, LIGHT i Bóg wie kto jeszcze, szukają nas...
– Pierdole to! Nie zamierzam uciekać! A zwłaszcza z tobą. Miałem Cię za brata, a teraz nie wiem kim jesteś – wyrzucił z siebie Oczko i wysiadł z taksówki.
Adam wyszedł za Cezarym z taksówki. Podstarzały kierowca wychylił głowę i zaczął wydzierać się na mężczyzn:
– Kto za to, kurła, zapłaci?!
Zignorowali rozzłoszczonego taksówkarza. Adam ze spokojem szedł za Czarkiem, gdy ten rozgniewany maszerował między samochodami.
– Zejdź chociaż z jezdni! Oczko, posłuchaj mnie... – Wolał Adam, lecz Cezary przerwał mu dalsze błagania zatrzymując się na środku ulicy.
– Chcesz uciec? To spierdalaj! Ja mam tu życie, firmę, szkołę, obowiązki, których Ty od dawna się borykasz! Zabójstwo, kradzieże, rozboje, a do tego jakieś roboty, A Ty wstajesz z martwych! Nie jesteś Adamem Ebertem, jesteś zwierzyną. Może opiekowałeś się mną kiedyś, ale dziś to ja o Ciebie dbam i mam już tego dość! – Wydarł się Czarek, był czerwony ze złości. Tym razem musiał być stanowczy.
Stał i nie wiedział co ma zrobić. Cezary odwrócił się i po prostu poszedł. A co miał zrobić teraz Adam? Sam na środku zakorkowanej ulicy. Zagubiony w otaczającym go świecie. Każda sekunda była dla niego godziną. Rozglądał się w poszukiwaniu wsparcie. Lecz zobaczył tylko mężczyzn w garniturach, którzy stają na drodze Oczka. Poddał im się bez awantur, tak po prostu. Zdenerwowało to Eberta. Mężczyzn pojawiało się na ulicy coraz więcej. W oddali zauważył stojące czarne samochody, z których wysiadali. Szli wprost na Adama, trzymając w ręku pistolety. W nich zaś znajdowały się pociski usypiające. W jego pierś uderzył jeden z nich. Wyjął go i zaciągnął się odorem. Wyczuł środek usypiający dla słoni. Wyrzucił to od razu i wściekły ruszył na agentów. Po paru krokach dostał kolejnymi pociskami w plecy. Odwrócił się coraz bardziej wściekły. Jego zęby były niczym kły rozeźlonego tygrysa. Zaczął biec do agentów, ale ponownie oberwał pociskami. Tym razem wypuścili całą serię. Kule leciały wprost na Adama, nie był w stanie ich uniknąć. Czuł się coraz bardziej zmęczony. Mimo, że czuł jak jego organizm walczy ze środkiem, nie mógł opanować zmęczenia. Spowolnił, a jego powieki zrobiły się coraz cięższe.
– Poddaj się Adamie – rzekła Lśniąca postać przed nim.
– Kim jesteś? – zapytał zmęczony Adam, już ledwo trzymał się na nogach.
– Jestem Białym Krukiem. Ulegnij środkowi, tak będzie lepiej – powiedział kojącym głosem, po czym Adam po prostu położył się na środku ulicy. Nie było już dookoła samochodów. Był tylko on sam, poddany losowi.
Komentarze
Prześlij komentarz