Rozdział II: Odzyskanie
– Kurwa… – były to jedyne słowa, które Adam był w stanie wypowiedzieć po telefonie od swojego szefa.
Siadł ponownie na podłodze i
odłożył telefon. Jest jedną z osób, które naprawdę lubią swoją pracę. Cenili go w tym fachu. Jeśli potrzebowali
specjalisty, dzwonili po niego. Włamać się do kolumbijskiego barona
narkotykowego? Żaden problem. Obrabować mennicę? Dwa dni i po robocie. Cenił
swoją pracę jak nikt inny. Dawała mu pieniądze o jakich nigdy nie śnił. Kradł
dla Tukana, a on rozkoszował się w deszczu banknotów. Dostawał trzydzieści
pięć procent z każdej kradzieży. A zarobione pieniądze z łatwością wydawał na
niepotrzebne rzeczy. Szef zabraniał mu zmienić swoje lokum. Gdyby nagle ktoś
się dowiedział, że za pieniądze znikąd kupuje wille, natychmiast by podjęli
odpowiednie kroki. Mieszkając w ruderze, na ostatnim piętrze, każdy ma to
głęboko w swoim poważaniu, co robi i z kim, aby tylko zgadzały się
pieniądze za wynajem. Mimo zamiłowania do kradzieży, dzisiejszy dzień wolał spędzić
na dalszym ciągu zabawy z dziewczynami świętując swoje urodziny niż okradać
jakiegoś podrzędnego jubilera. Alkohol mógł ponownie lać się strumieniami, a on
w błogim transie świętowałby okrągłe trzydzieści lat.
Bruno Tukan był bezwzględnym człowiekiem, taki ciemny typ spod latarni. Co sobie zażyczył to dostawał. Nawet wiecznie uparty Adam miał problem z postawieniem się szefowi. LIGHT stawało się już korporacją. Dużo osób o nich wiedziało, ale mało kto odważył się odezwać na ich temat. Każdy bał się mężczyzn w płaszczach, kto o nich słyszał lub wiedział. Morderstwa, porwania, czarny rynek. Tukan był ambitny i mierzył wysoko, za wszelką cenę osiągnąć cel. To on wyciągnął młodego Eberta z rąk policjantów i zrobił go jednym z najlepszych. Dostrzegł w nim coś, czego w innych nie widział. Wykorzystał to i stworzył arcydzieło.
Chcąc, nie chcąc, Adam musiał pojawić się za godzinę u jubilera i go po prostu obrabować. Dawno nie przerabiał takich drobnych napadów. Ostatni napad na pociąg przewożący pokaźną sumę pieniędzy odbił się szerokim echem w mediach. Policja darowała sobie sprawę po miesiącu nie mogąc znaleźć nic, co mogło by sprowadzić na trop złodziei. Mimo urodzin, stwierdził, że niewielki napad pójdzie mu dość żwawo i będzie miał później wolny czas. Zostało mu jeszcze pięćdziesiąt pięć minut. Przez ten czas można wiele zrobić. Odwrócił się i spojrzał na łóżko. Uśmiechnął się.
– Pora odpakować jeszcze raz ten prezent – uśmiechnął się i wszedł na łóżko.
Dziewczyny otworzyły oczy i zaczęła się zabawa, jaką Adam lubił najbardziej.
Bruno Tukan był bezwzględnym człowiekiem, taki ciemny typ spod latarni. Co sobie zażyczył to dostawał. Nawet wiecznie uparty Adam miał problem z postawieniem się szefowi. LIGHT stawało się już korporacją. Dużo osób o nich wiedziało, ale mało kto odważył się odezwać na ich temat. Każdy bał się mężczyzn w płaszczach, kto o nich słyszał lub wiedział. Morderstwa, porwania, czarny rynek. Tukan był ambitny i mierzył wysoko, za wszelką cenę osiągnąć cel. To on wyciągnął młodego Eberta z rąk policjantów i zrobił go jednym z najlepszych. Dostrzegł w nim coś, czego w innych nie widział. Wykorzystał to i stworzył arcydzieło.
Chcąc, nie chcąc, Adam musiał pojawić się za godzinę u jubilera i go po prostu obrabować. Dawno nie przerabiał takich drobnych napadów. Ostatni napad na pociąg przewożący pokaźną sumę pieniędzy odbił się szerokim echem w mediach. Policja darowała sobie sprawę po miesiącu nie mogąc znaleźć nic, co mogło by sprowadzić na trop złodziei. Mimo urodzin, stwierdził, że niewielki napad pójdzie mu dość żwawo i będzie miał później wolny czas. Zostało mu jeszcze pięćdziesiąt pięć minut. Przez ten czas można wiele zrobić. Odwrócił się i spojrzał na łóżko. Uśmiechnął się.
– Pora odpakować jeszcze raz ten prezent – uśmiechnął się i wszedł na łóżko.
Dziewczyny otworzyły oczy i zaczęła się zabawa, jaką Adam lubił najbardziej.
Po upojnych chwilach z kochankami
pożegnał je szeroko uśmiechnięty. Zdał sobie sprawę z tego, że musi przygotować
się do napadu, a czasu pozostawało mu coraz mniej. Wiedział, że to będzie dosyć
szybki napad. Wchodzi i wychodzi. Mała pierdółka dla takiego gracza. Wystarczy
mu pistolet, kamizelka, kominiarka oraz oczywiście skórzany płaszcz, za którym
nie przepadał. Dodatkowy, niepotrzebny balast, który przeszkadza w pracy. Broń
zawsze nosił przy sobie, jednak nigdy jej jeszcze nie użył przeciwko żywej
osobie. Był dobrze wyszkolony i potrafił się bić, co pokazywał już nie raz w
pracy, ale nikogo w życiu nie zabił. Miał swoje zasady i przestrzegał ich.
Uważał broń za dobry odstraszacz i nic po za tym. Twierdził, że życie ludzkie
nie ważne jakie jest, ale jest święte, choć do osób wierzących nie można go
było raczej zaliczyć.
– Dasz radę, Ebert, to nie pierwszy raz w twoim życiu – ochlapał się wodą raz jeszcze i spojrzał na swoje odbicie w lustrze. – Dziś jest twój dzień, nie spierdol tego.
Udał się do salonu, gdzie założył na siebie kamizelkę, a na to zarzucił płaszcz z grymasem na twarzy. Schował kominiarkę do kieszeni i pistolet za spodnie. Wziął jeszcze torby spod łóżka i skierował się do drzwi. Jego kieszeń zaczęła wibrować. Wyciągnął telefon i spojrzał kto dzwoni. Po raz kolejny rodzice. Miał moment zawahania. Już jego kciuk kierował się powoli ku zielonej słuchawce, ale szybko zatrzymał się na czerwonej. Oparł się o barierkę. Mieszkał na ostatnim piętrze. Z przyzwyczajenia wcisnął guzik do windy. Poczekał chwilę rozmyślając o swoich rodzicach.
Oddzwonić czy nie? Spotkać się czy nie? Tyle lat minęło w końcu. Może czas zakopać topór wojenny? Może czas wrócić do domu i przeprosić… Nie. To jeszcze nie czas. Cholera…
Rozzłoszczony na siebie uderzył w drzwi do windy. Złapał się szybko za rękę bo poczuł przeszywający go ból. Spojrzał na windę i przypomniał sobie, że od tylu miesięcy ta winda nie działa, a on głupi czekał na nią jak na swoją decyzję w sprawię rodziców.
Pod blokiem, na rozpadającym się asfaltowym parkingu stał ukochany motocykl. Ducati 848 Streetfighter, jeden z najnowszych modeli tego roku. Raz na jakiś czas w końcu mógł zaszaleć. Nigdy nie nauczył się jeździć samochodem. Raz kiedy spróbował skończyło się to dosyć tragicznie dla samochodu, który od razu poszedł na złom. Od tamtego czasu nie chciał siadać za kierownicę czterech kółek. Lecz dwa kółka to już inna bajka. Czuł kontrolę nad bestią, którą był w stanie okiełznać niczym rozjuszonego byka. Ręce na kierownicy były niczym czerwona płachta matadora rozłożona przed wielką bestią. Usiadł na motocykl, założył okulary przeciwsłoneczne i ruszył ze zrywem, tak aż kawałki asfaltu zaczęły się wyrywać z pod jego koła. Głos silnika rozszedł się echem po całym osiedlu. Mknął z zawrotną prędkością przez miasto mijając powolne samochody.
Podjechał pod jubilera. Ku jego zdziwieniu przed sklepem stał czarny van z przyciemnianymi szybami. Zsiadł z motoru, w tym samym momencie z auta wysiadło trzech mężczyzn w płaszczach. Jednym z nich był Piotr Parnik, blondyn średniego wzrostu, za to bardzo tęgi. Chód jego bardzo przypominał pingwini. Jest on prawą ręką szefa LIGHT. Po jego czerwonej gębie można było stwierdzić, że Adam ma kłopoty.
– Miałeś być za godzinę! Minęło półtorej, jebanej, godziny! Tobie alkohol, kurwa, wyżarł mózg?! Kurwa! – ze złości zaczął pluć śliną prosto w Adama płaszcz.
– Ciebie też miło widzieć Parnik… – skłamał przecierając ślinę ze swojego płaszcza z obrzydzeniem, tylko nie wiedział czy obrzydza go ślina swojego kolegi czy dalej ten płaszcz.
– Nie mów do mnie Parnik! Trochę szacunku! Nie będę twoim popychadłem! – wydarł się, ludzie na ulicy zaczęli zwracać uwagę na nich.
– Ciszej, kurwa! Po chuj tu jesteście? Działam sam. – zdenerwował się Adam.
– Prezent urodzinowy, kurwa. To co dziś złupisz będzie twoje. Normalnie by mnie tu nie było, ale jak to są twoje urodziny, to nie mogło mnie zabraknąć – uśmiechnął się szyderczo.
– Niech wam będzie… Idziemy? – zgodził się niechętnie.
Parnik uśmiechnął się. Wyciągnął kominiarkę i kałasznikowa. Przeładował go i krzyknął:
– Czas odpierdolić maniane! – krzyknął ochrypniętym głosem i założył kominiarkę.
Adam patrzył na niego z odrazą. Sam założył kominiarkę i wparował razem z nimi do jubilera. Wewnątrz było kilku klientów oraz dwie sprzedawczynie. Na widok złodziei w kominiarkach i płaszczach, którzy celowali w nich bronią zaczęli panikować i kłaść się na podłodze. Adam rzucił torby na ladę i spojrzał na wystraszone sprzedawczynie.
– Ej, lalunia! Wstawaj i pakuj wszystko do toreb! Nie karz mi się powtarzać! – wykrzyczał mierząc w nie bronią.
Reszta mężczyzn w płaszczach wybija szyby w gablotach i wkłada biżuterię do toreb. Adam stał i przyglądał się jak kobieta pakuje do torby pliki pieniędzy.
– Szybciej! – spojrzał na drugą sprzedawczynie, której ręka sięgała pod ladę – Ej, laleczka! Nawet nie próbuj!
Kobieta spojrzała na Adama i zabrała drżącą rękę spod lady.
– Szefuncio będzie usatysfakcjonowany dziś! – wydarł się Parnik wkładając złote pierścionki do torby.
– Takie gówno ma na co dzień! Wiec raczej mu to zwisa. Możemy zabierać się stąd zaraz! – krzyknął Adam wpatrując się jak kobieta pakuje pieniądze do torby.
Parnik podszedł do Adama, który wciąż mierzył bronią w sprzedawczynie. Uradowany klepnął go mocno w bark. Adamowi lekko zadrżała ręka, nie spodziewając się takiego gestu od Parnika przez co palec zsunął mu się na spust.
BUM!
Wszystkie twarze były wlepione w Adama. Parnik stojący obok patrzy zdziwiony na niego. Sam zainteresowany był zaskoczony. Spojrzał na kobietę przed sobą. Patrzyła na niego, a później wzrok powędrował na jej brzuch. Koszula zmieniała kolor z niebieskiej na purpurowo – czerwoną. Kobieta padła na podłogę. Druga wcisnęła guzik pod ladą. Adam stał dalej sztywno. Czas dla niego zwolnił. Natomiast serce przyśpieszyło swoją pracę. Oddychał ciężko. Nie słyszał wokół siebie nic. Nawet jak Parnik wydzierał się wspominając o „manianie, którą odjebał Adam i fakt, że muszą spierdalać”. Mężczyźni uciekli w popłochu, a Adam dalej stał bez ruchu. Zdjął kominiarkę. Był blady jak ściana. Spojrzał w lewo, tam stał Parnik i darł się na niego. W amoku, którym był pogrążony, dalej nie rozumiał słów, które wypowiada Piotr. Zrozumiał po chwili sam co się stało. Rozejrzał się po sklepie i wlepionych w niego spojrzeniach klientów. Spojrzał na martwą kobietę i jej przerażoną minę. Zrozumiał, że zrobił coś, co przysięgał nigdy nie zrobić. Jego oczy napłynęły łzami. Spojrzał jeszcze na Parnika, który już nie tłumaczył Adamowi, żeby opuścił sklep, tylko wybiegł z niego. Adam wziął w końcu swoje torby i wyszedł ze sklepu. Czas przyśpieszył. Van odjechał. Adam rozejrzał się po ulicy. Ludzie wpatrywali się w niego. Z daleka już było słychać nadjeżdżające radiowozy policyjne. Zarzucił torby na ramię i wsiadł w pośpiechu na motocykl. Radiowozy bardzo szybko znalazły się na miejscu razem z karetką. Adam już był w trakcie ucieczki. Oglądał się co raz czy nikt za nim nie jedzie. Przez chwilę ucieszył się, lecz nie na długo. Przed nim wyjechały dwa radiowozy. Zatrzymał się na jednym kole i zawrócił. Po przejechanych paru metrach ponownie drogę taranują mu radiowozy policyjne. Sfrustrowany Adam zatrzymał się przed nimi. Zezłościł się i znowu zawrócił. Tym razem skręcił w prawo. Radiowozy siedziały mu na ogonie. Adam przyśpieszył. Jechał prosto na skrzyżowanie. Przed nim sygnalizator zmienił światło na czerwone. Odwrócił się raz jeszcze, aby spojrzeć na pędzące za nim radiowozy. Przejechał nieświadomy przez skrzyżowanie na czerwonym świetle. Z prawej strony wyjechał samochód.
HUK!
Adam wyleciał za samochód parę metrów dalej i roztrzaskuje się o maskę tira. Z toreb wyleciały pliki pieniędzy oraz biżuteria. Motocykl, a raczej to co z niego zostało, leżał parę metrów dalej od samochodu z rozwalonym przodem. Mężczyzna w aucie leżał nieprzytomny na poduszce powietrznej. Na ulicy spoczywały zwłoki Adama. Tego samego Adama, którego uratowano z rąk kosmitki trzydzieści lat temu. Facet z tira wyszedł i spojrzał na roztrzaskane ciało leżące na ulicy. Twarz jest nie do poznania. Kawałki czaszki wystają z głowy, nos leży płasko na wystającej kości policzkowej, a o szczęce lepiej nie wspominać. Ręce i nogi leżą w innych kierunkach. Z całego ciała wypływa krew. Przy nim robi się zbiorowisko gapiów, którzy patrzą z przerażeniem na wypadek. Czy właśnie taki czekał go żywot? Czy tylko po to został uratowany, aby skończyć martwym?
Na rogu dachu pojawiła się tygrysica. Spojrzała na wypadek z góry. Głośno zaryczała, a oczy jej rozbłysły. Na słoneczne niebo przyćmiły czarne chmury. Zaczął wiać mocniejszy wiatr. Tygrysica z dachu zniknęła jak zjawa. Wśród tłumu gapiów przyglądającym się zmarłemu bohaterowi coś zawrzało. Roztrzaskana czaszka nagle otworzyła oczy.
– Dasz radę, Ebert, to nie pierwszy raz w twoim życiu – ochlapał się wodą raz jeszcze i spojrzał na swoje odbicie w lustrze. – Dziś jest twój dzień, nie spierdol tego.
Udał się do salonu, gdzie założył na siebie kamizelkę, a na to zarzucił płaszcz z grymasem na twarzy. Schował kominiarkę do kieszeni i pistolet za spodnie. Wziął jeszcze torby spod łóżka i skierował się do drzwi. Jego kieszeń zaczęła wibrować. Wyciągnął telefon i spojrzał kto dzwoni. Po raz kolejny rodzice. Miał moment zawahania. Już jego kciuk kierował się powoli ku zielonej słuchawce, ale szybko zatrzymał się na czerwonej. Oparł się o barierkę. Mieszkał na ostatnim piętrze. Z przyzwyczajenia wcisnął guzik do windy. Poczekał chwilę rozmyślając o swoich rodzicach.
Oddzwonić czy nie? Spotkać się czy nie? Tyle lat minęło w końcu. Może czas zakopać topór wojenny? Może czas wrócić do domu i przeprosić… Nie. To jeszcze nie czas. Cholera…
Rozzłoszczony na siebie uderzył w drzwi do windy. Złapał się szybko za rękę bo poczuł przeszywający go ból. Spojrzał na windę i przypomniał sobie, że od tylu miesięcy ta winda nie działa, a on głupi czekał na nią jak na swoją decyzję w sprawię rodziców.
Pod blokiem, na rozpadającym się asfaltowym parkingu stał ukochany motocykl. Ducati 848 Streetfighter, jeden z najnowszych modeli tego roku. Raz na jakiś czas w końcu mógł zaszaleć. Nigdy nie nauczył się jeździć samochodem. Raz kiedy spróbował skończyło się to dosyć tragicznie dla samochodu, który od razu poszedł na złom. Od tamtego czasu nie chciał siadać za kierownicę czterech kółek. Lecz dwa kółka to już inna bajka. Czuł kontrolę nad bestią, którą był w stanie okiełznać niczym rozjuszonego byka. Ręce na kierownicy były niczym czerwona płachta matadora rozłożona przed wielką bestią. Usiadł na motocykl, założył okulary przeciwsłoneczne i ruszył ze zrywem, tak aż kawałki asfaltu zaczęły się wyrywać z pod jego koła. Głos silnika rozszedł się echem po całym osiedlu. Mknął z zawrotną prędkością przez miasto mijając powolne samochody.
Podjechał pod jubilera. Ku jego zdziwieniu przed sklepem stał czarny van z przyciemnianymi szybami. Zsiadł z motoru, w tym samym momencie z auta wysiadło trzech mężczyzn w płaszczach. Jednym z nich był Piotr Parnik, blondyn średniego wzrostu, za to bardzo tęgi. Chód jego bardzo przypominał pingwini. Jest on prawą ręką szefa LIGHT. Po jego czerwonej gębie można było stwierdzić, że Adam ma kłopoty.
– Miałeś być za godzinę! Minęło półtorej, jebanej, godziny! Tobie alkohol, kurwa, wyżarł mózg?! Kurwa! – ze złości zaczął pluć śliną prosto w Adama płaszcz.
– Ciebie też miło widzieć Parnik… – skłamał przecierając ślinę ze swojego płaszcza z obrzydzeniem, tylko nie wiedział czy obrzydza go ślina swojego kolegi czy dalej ten płaszcz.
– Nie mów do mnie Parnik! Trochę szacunku! Nie będę twoim popychadłem! – wydarł się, ludzie na ulicy zaczęli zwracać uwagę na nich.
– Ciszej, kurwa! Po chuj tu jesteście? Działam sam. – zdenerwował się Adam.
– Prezent urodzinowy, kurwa. To co dziś złupisz będzie twoje. Normalnie by mnie tu nie było, ale jak to są twoje urodziny, to nie mogło mnie zabraknąć – uśmiechnął się szyderczo.
– Niech wam będzie… Idziemy? – zgodził się niechętnie.
Parnik uśmiechnął się. Wyciągnął kominiarkę i kałasznikowa. Przeładował go i krzyknął:
– Czas odpierdolić maniane! – krzyknął ochrypniętym głosem i założył kominiarkę.
Adam patrzył na niego z odrazą. Sam założył kominiarkę i wparował razem z nimi do jubilera. Wewnątrz było kilku klientów oraz dwie sprzedawczynie. Na widok złodziei w kominiarkach i płaszczach, którzy celowali w nich bronią zaczęli panikować i kłaść się na podłodze. Adam rzucił torby na ladę i spojrzał na wystraszone sprzedawczynie.
– Ej, lalunia! Wstawaj i pakuj wszystko do toreb! Nie karz mi się powtarzać! – wykrzyczał mierząc w nie bronią.
Reszta mężczyzn w płaszczach wybija szyby w gablotach i wkłada biżuterię do toreb. Adam stał i przyglądał się jak kobieta pakuje do torby pliki pieniędzy.
– Szybciej! – spojrzał na drugą sprzedawczynie, której ręka sięgała pod ladę – Ej, laleczka! Nawet nie próbuj!
Kobieta spojrzała na Adama i zabrała drżącą rękę spod lady.
– Szefuncio będzie usatysfakcjonowany dziś! – wydarł się Parnik wkładając złote pierścionki do torby.
– Takie gówno ma na co dzień! Wiec raczej mu to zwisa. Możemy zabierać się stąd zaraz! – krzyknął Adam wpatrując się jak kobieta pakuje pieniądze do torby.
Parnik podszedł do Adama, który wciąż mierzył bronią w sprzedawczynie. Uradowany klepnął go mocno w bark. Adamowi lekko zadrżała ręka, nie spodziewając się takiego gestu od Parnika przez co palec zsunął mu się na spust.
BUM!
Wszystkie twarze były wlepione w Adama. Parnik stojący obok patrzy zdziwiony na niego. Sam zainteresowany był zaskoczony. Spojrzał na kobietę przed sobą. Patrzyła na niego, a później wzrok powędrował na jej brzuch. Koszula zmieniała kolor z niebieskiej na purpurowo – czerwoną. Kobieta padła na podłogę. Druga wcisnęła guzik pod ladą. Adam stał dalej sztywno. Czas dla niego zwolnił. Natomiast serce przyśpieszyło swoją pracę. Oddychał ciężko. Nie słyszał wokół siebie nic. Nawet jak Parnik wydzierał się wspominając o „manianie, którą odjebał Adam i fakt, że muszą spierdalać”. Mężczyźni uciekli w popłochu, a Adam dalej stał bez ruchu. Zdjął kominiarkę. Był blady jak ściana. Spojrzał w lewo, tam stał Parnik i darł się na niego. W amoku, którym był pogrążony, dalej nie rozumiał słów, które wypowiada Piotr. Zrozumiał po chwili sam co się stało. Rozejrzał się po sklepie i wlepionych w niego spojrzeniach klientów. Spojrzał na martwą kobietę i jej przerażoną minę. Zrozumiał, że zrobił coś, co przysięgał nigdy nie zrobić. Jego oczy napłynęły łzami. Spojrzał jeszcze na Parnika, który już nie tłumaczył Adamowi, żeby opuścił sklep, tylko wybiegł z niego. Adam wziął w końcu swoje torby i wyszedł ze sklepu. Czas przyśpieszył. Van odjechał. Adam rozejrzał się po ulicy. Ludzie wpatrywali się w niego. Z daleka już było słychać nadjeżdżające radiowozy policyjne. Zarzucił torby na ramię i wsiadł w pośpiechu na motocykl. Radiowozy bardzo szybko znalazły się na miejscu razem z karetką. Adam już był w trakcie ucieczki. Oglądał się co raz czy nikt za nim nie jedzie. Przez chwilę ucieszył się, lecz nie na długo. Przed nim wyjechały dwa radiowozy. Zatrzymał się na jednym kole i zawrócił. Po przejechanych paru metrach ponownie drogę taranują mu radiowozy policyjne. Sfrustrowany Adam zatrzymał się przed nimi. Zezłościł się i znowu zawrócił. Tym razem skręcił w prawo. Radiowozy siedziały mu na ogonie. Adam przyśpieszył. Jechał prosto na skrzyżowanie. Przed nim sygnalizator zmienił światło na czerwone. Odwrócił się raz jeszcze, aby spojrzeć na pędzące za nim radiowozy. Przejechał nieświadomy przez skrzyżowanie na czerwonym świetle. Z prawej strony wyjechał samochód.
HUK!
Adam wyleciał za samochód parę metrów dalej i roztrzaskuje się o maskę tira. Z toreb wyleciały pliki pieniędzy oraz biżuteria. Motocykl, a raczej to co z niego zostało, leżał parę metrów dalej od samochodu z rozwalonym przodem. Mężczyzna w aucie leżał nieprzytomny na poduszce powietrznej. Na ulicy spoczywały zwłoki Adama. Tego samego Adama, którego uratowano z rąk kosmitki trzydzieści lat temu. Facet z tira wyszedł i spojrzał na roztrzaskane ciało leżące na ulicy. Twarz jest nie do poznania. Kawałki czaszki wystają z głowy, nos leży płasko na wystającej kości policzkowej, a o szczęce lepiej nie wspominać. Ręce i nogi leżą w innych kierunkach. Z całego ciała wypływa krew. Przy nim robi się zbiorowisko gapiów, którzy patrzą z przerażeniem na wypadek. Czy właśnie taki czekał go żywot? Czy tylko po to został uratowany, aby skończyć martwym?
Na rogu dachu pojawiła się tygrysica. Spojrzała na wypadek z góry. Głośno zaryczała, a oczy jej rozbłysły. Na słoneczne niebo przyćmiły czarne chmury. Zaczął wiać mocniejszy wiatr. Tygrysica z dachu zniknęła jak zjawa. Wśród tłumu gapiów przyglądającym się zmarłemu bohaterowi coś zawrzało. Roztrzaskana czaszka nagle otworzyła oczy.
Komentarze
Prześlij komentarz