Rozdział V: Kobieta ze snu

           Niegdyś spokojne osiedle domków jednorodzinnych na skraju miasta, dziś zostały otoczone masą nowych supermarketów, stacji paliw oraz nowej drogi ekspresowej dzięki, której nie można nawet się wyspać. Domek Państwa Ebert stał się brudniejszy i mniej zadbany. Jan Ebert już był na emeryturze. W trakcie pracy przy prasie ucięło mu trzy palce. Przepracował resztę lat robiąc mniej skomplikowane czynności i w spokoju odszedł na emeryturę. Przy chorych stawach, na wpół ślepo oraz z rakiem płuc przez wdychanie szkodliwych oparów w pracy i tak wytrzymał długo. Małżonka Jana, Małgorzata, była za to życiem tego domu. A raczej ogródka, który rozkwitał z dnia na dzień. Przepiękne kompozycje przeróżnych kwiatów rozrastały w ogrodzie, każdy zazdrościł Pani Ebert talentu. Była w końcu emerytowaną florystką. W domu to ona robiła wszystko, łącznie z opieką nad mężem.
Mimo, że była już prawie pierwsza godzina, w domu Ebertów dalej świeciło się światło. Wydarzenia z przed południa nie dały im zasnąć. Schorowany Jan, mimo iż na co dzień o tej godzinie przekręcał się na drugi bok, dziś nie mógł zmrużyć oczu. Martwili się o swojego syna, który już dawno wyrzekł się ich. Wydzwaniali do niego bez skutku.
– Po raz kolejny to samo… Cholera jasna! – zdenerwował się Jan przez co zrobiło mu się słabo.
Małgosia podbiegła szybko do niego bardzo zmartwiona. Oczy wciąż świeciły się jej od płaczu. Jan spojrzał na nią, z jego oczu wypłynęły łzy. Małgosia wtuliła się w niego. Oboje czuli strach, bali się o swojego Adasia.
Czułe objęcie małżeństwa przerwał dzwonek do drzwi. Oboje spojrzeli w ich stronę, a później na siebie.
– Kto o tej porze? Czy to możliwe, że… – Janowi odebrało mowę na myśl o tym, iż za drzwiami może stać Adam.
Małgorzata wstała w pośpiechu i podeszła do drzwi. Spojrzała raz jeszcze na Jana, który znalazł siły, by usiąść na sofie, zamiast leżeć. Chwyciła za klamkę i otworzyła drzwi. Mina jej momentalnie się zmieniła. Stała zdziwiona i wpatrywała się w Cezarego.
– Młody Oczko? Co Cię sprowadza do nas o tej porze? Coś wiesz o Adamie? – wydusiła z siebie zdziwiona Małgorzata, dalej ściskając klamkę do drzwi.
– Przepraszam, Pani Ebert, że przychodzę, o tej porze, ale… – przerwał i spojrzał do tyłu. Z cienia wyszło dwóch agentów, Dawid oraz Jerzy.
– Oni są z tobą?! Kim jesteście?! – zdenerwowała się widząc agentów.
– Agent Nowak i agent Korczewski. Chcieliśmy porozmawiać o Państwa synu. Można? – rzekł bez emocji Dawid, chowając legitymację.
Małgorzata przez chwilę stała bez ruchu. Nie wiedziała, co zrobić. Mężczyźni wpatrywali się w nią, czekając na jej ruch.
– Wpuść ich – odezwał się Jan w tle.
Małgorzacie nie pozostało nic innego jak zaprosić mężczyzn do środka. Cezary znał dobrze ten dom. To tutaj spędził większość swojego dzieciństwa będąc pilnowanym przez Adama. Później razem rozrabiali w tym oto domu. W duchu uśmiechnął się sam do siebie przypominając sobie te dziecięce wygłupy.
Agenci zaś oglądali z ciekawością dom. Zmierzyli wzrokiem każdy kąt, który był w zasięgu ich oczu. Jan i Małgorzata obserwowali bacznie agentów. Bali się obcych mężczyzn w swoim salonie. Cezary usiadł pierwszy przy stole. Wiedział, że był potrzebny, aby tylko agenci mogli bezpiecznie wejść. Czuł się jak przedmiot. Małgorzata spojrzała na niego, podeszła i przytuliła mocno. Cezary odwzajemnił uścisk przyszywanej ciotki.
– Napijesz się czegoś chłopcze? – zapytała Małgorzata, puszczając Cezarego z troskliwego objęcia.
Cezary spojrzał na agentów i pokręcił głową. Agenci patrzyli na Małgorzatę badawczym wzrokiem.
– My również podziękujemy, wpadliśmy tu tylko na chwilę. Zadać dosłownie parę pytań – odezwał się Dawid, mimo iż pytanie nie było skierowane do niego.
– Jakich pytań? – wtrącił wrogo Jan.
Dawid usiadł na drugim końcu stołu. Skierował się swoim ciałem w stronę Ebertów. Jerzy w tym czasie przechadzał się po mieszkaniu, oglądając stare fotografie na ścianach.
– Adam zawsze był taki? W sensie, jak skoczył z drugiego piętra, to wstawał i otrzepywał się? Czy jednak jechaliście z nim na pogotowie? A może coś więcej? Coś innego? Kim on jest? – zadał serię pytań Dawid.
– Nie. Był normalny od zawsze. Często ładował się w kłopoty. Już nie raz odbieraliśmy go ze szpitala ze złamaniami – wyjaśnił Jan.
– A co Państwo wiedzą o light? Jak długo siedzi w tym? – zaskoczył ich pytaniem Dawid.
Małżeństwo spojrzało na siebie. Po tylu latach małżeństwa porozumiewali się bez słów. W ich oczach można było wyczytać, że wiedzą o czym jest mowa.
– To nie może być prawda! – wykrzyczał nagle Cezary, podnosząc się.
Wszyscy spojrzeli na niego. Cezary szukał odpowiedzi u Ebertów, lecz oni spuścili tylko wzrok.
– Niemożliwe. By mi powiedział… – posmutniał i usiadł.
– Chciał Cię chronić. Miał wiele tajemnic – Małgorzata usiadła, nie miała siły dłużej stać, ciążąca na niej prawda o Adamie dobijała ją. – To, że należał do light, dowiedzieliśmy się niedawno, lecz to, że kradł wiedzieliśmy od początku. Chcieliśmy go chronić. Odciągaliśmy od tego życia, dając mu przykład jak funkcjonować. Był i jest uparty – zakończyła wywód łzami.
Dawid patrzył na nią niewzruszony. Jakby już znał tę prawdę, lecz chciał usłyszeć ją od nich. Cezary zaś, nie wierzył w te słowa. Jego przyjaciel, brat, ukrywał przed nim prawdę. Te wszystkie napady, o których słyszał w mediach, te dni, kiedy Adam nie miał czasu… Cezary powoli układał w głowie całą prawdę.
– Co jeszcze możecie nam powiedzieć? Chcemy usłyszeć wszystko – ciągnął dalej Dawid, mimo iż widział, że Państwo Ebert są już całkowicie dobici.

Adam stał przed blokiem wpatrzony w kobietę, którą już gdzieś widział. Wyglądała dosyć znajomo. Ciemniejsza karnacja, krótkie, ciemne włosy. Skąpo ubrana, jakby przyszła tu tylko w jednym celu. Gdzieś już widział tę pociągającą twarz.
– Nie musisz się mnie obawiać – kobieta podchodziła coraz bliżej Adama. Ten dalej nie wiedział co ma począć.
– Znamy się? – wypalił poddenerwowany.
– Można to tak nazwać. Wyprzystojniałeś, muszę przyznać – ciągnęła dalej uwodzicielsko.
– To był długi dzień, wezwij policję do tych tu, a ja położę się spać. – zbył ją Adam, otwierając drzwi do klatki.
Kobieta zatrzymała drzwi ręką, stała tuż obok niego.
– Nie kochaneczku… – chwyciła go za podbródek, podniosła i rzuciła nim niczym szmacianą lalką.
Wbił się prosto w samochód. Nie wiedział co się dzieje. Skąd ta kobieta ma tyle siły? Podniósł się ledwo i stanął na równe nogi.
– Kim ty, kurwa, jesteś? – zapytał ponownie.
– Jestem Terra. Przysyła mnie imperator. A ty idziesz ze mną. – powiedziała groźnie po czym wyjęła maczety przymocowane do swoich łydek.
Adam nie wiedział co ma zrobić. Odwrócił się by uciec, lecz na jego drodze stanęły dwa roboty. Miały nieco ponad dwa metry, trzy wysunięte z odwłoku odnóża, zamiast zwykłych rąk, miały płetwy, a ich głowa była schowana w korpus. W mroku jarzyły się na czerwono ich ukośne ślepia oraz zakończenia płetw wymierzone prosto w Eberta.
Padł wystraszony na ziemię. Zaczął uciekać na czworaka od nich, dotarł pod sam nos Terry, która przyglądała się jemu.
– Boisz się chłopcze? Nie ma czego. Po prostu chodź z nami – powiedziała spokojnie Terra.
Adam wstał, spojrzał na roboty, a później na Terrę. Między nim, a kobietą zrodziło się białe światło. Głośny ryk tygrysa odbił się echem przez całe osiedle. Adam zasłonił ręką oczy przed rażącym światłem. W drugim ręku poczuł coś ciężkiego. Chwycił za to, a światło zniknęło. Terra patrzyła z przerażeniem na to co Adam trzymał w ręku.
– Przeklęty staruch! – wykrzyczała.
Adam spojrzał na swą prawą dłoń. Trzymał w niej Szczerbca. Mimo upływu lat, dalej wyglądał jakby dopiero go wykonano. Idealny i nietknięty. Patrzył z niedowierzaniem na to, co trzyma. Spojrzał na Terrę i dopiero teraz doszły jej słowa do jego uszu.
– To ty… Ty pojawiałaś się w moich snach! Ty mnie porywałaś za każdym razem, jak zamykałem oczy. Ty zabijałaś moich rodziców na okrągło! Kim ty, kurwa, jesteś! – wyrzucił z siebie Adam ściskając miecz z całych sił.
– Już Ci powiedziałam, nie będę się powtarzać – kiwnęła głową do robotów.
Ruszyły w stronę Eberta. Bliższy mu wyciągnął płetwy, by go chwycić. Adam nie zastanawiając się machnął Szczerbcem, przecinając mechaniczne płetwy. Miecz wszedł jak nóż w masło. Z łatwością odjął płetwy robotowi, które z hukiem padły na beton. Drugiemu robotowi lasery w płetwach zajarzyły się na czerwono i wystrzeliły wiązkę w stronę Adama. Błyskawicznie zasłonił się mieczem, a wiązki odbiły się trafiając z powrotem w robota. Iskry zaczęły wylatywać mu z kadłuba. Pierwszy robot rzucił się na Eberta, jednak zamiast atakując resztkami płetw, zaczął odnóżami wbijać się w beton. Adam odskakiwał od kolejnych kroków robota, lecz ledwo się wyrabiał. Zobaczył zbliżające się ostre zakończenie jednej z nóg w stronę jego głowy. Zamachnął się mieczem. Ostrze wbiło się w ostrze odnóża przebijając je i rozcinając. Robot padł. Wściekły bohater podszedł do głowy maszyny i wbił w nią miecz. Dyszał z wściekłości. To był zdecydowanie nie jego dzień. Odwrócił się. Terra wciąż stała w miejscu. Najwidoczniej przedstawienie jej się podobało. Na jej twarzy malował się szyderczy uśmiech. Gdyby nie miała zajętych rąk przez maczety, to z pewnością zaczęła, by oklaskiwać Adama.
– Teraz ty – wydyszał stanowczo Adam i skierował się w stronę Terry.
Ostrze miecza sunął po ziemi. Szedł w stronę kobiety, a z jego oczu płoną żar. Podniósł miecz i zamaszyście skierował go w jej stronę. Terra, nie robiąc sobie nic z furii Adama, delikatnie odsunęła się od sunącego w swoją stronę ostrza. Miecz łupnął w beton. Adam wyjął go i ponownie wymierzył go w stronę Terry. Ta ponownie niczym baletnica zrobiła unik przed nadciągającym ostrzem. Tylko tym razem, i ona zaatakowała maczetą, tnąc ramię Eberta. Skrzywił się lekko. Kiedy spojrzał na ranę, była tam tylko krew. Podniósł wzrok i zobaczył nadciągający but w jego stronę. Dostał jeszcze parę kopniaków w twarz, a ostatni zadała mu w klatkę piersiową, przez co odsunął się mimo woli z miejsca, w którym stał.
– Sądziłam, że potrafisz się bić i wykorzystać swoje umiejętności – zadrwiła z niego.
Ponownie zdenerwował się i rzucił na nią. Ponownie zrobiła unik i kopnęła go w nogę. Adam upadł na jedno kolano. Terra, wykorzystując okazję, przecięła mu policzek maczetą. Odepchnął jej rękę, a ona drugą maczetą przejechała mu po drugiej stronie twarzy. Mieczem odepchnął jej maczetę. Miecz okazał się na tyle twardy, że zwykłym uderzeniem połamał ostrze przeciwniczki. Ebert wstał i kopnął Terrę. Ta odleciała i z impetem uderzyła w blok. Adam już nie był zaskoczony swoją siłą. Szedł w jej stronę. Patrzył jak wychodzi ze ściany. Na ciele miała wgniecenie po kopnięciu. Z tego wgniecenia wyciekała czarna krew. Przyjrzał się lepiej i zauważył, że również iskry wydobywają się z jej tułowia.
– Czym ty jesteś? – zapytał zaciskając mocno miecz.
– Nie chcesz wiedzieć, chłopcze – ledwo wypowiedziała i ruszyła na Adama.
Nie myśląc wiele wziął ostatni zamach i odciął jej głowę. Skoro nie była człowiekiem, to sumienie nie będzie mu doskwierało.
Odszedł z parkingu w stronę upragnionego mieszkania. Już go nic nie zatrzyma. Niech tym burdelem na zewnątrz zajmie się kto inny. On idzie spać.

           – Adamie, odnajdź mnie...

Komentarze