Rozdział IV: Goście
Szpital wciąż był zatłoczony. Mimo iż był wieczór, kolejka ciągnęła się pod same drzwi. Czekały w niej przeróżne osoby z różnymi dolegliwościami. Od wysypek, przez złamania, do postrzałów bądź dźgnięć nożem.
Policji kręciło się tu więcej niż w inne dni z powodu specjalnego gościa pilnowanego w sali na górze. Lecz zanim zajmiemy się Panem Ebertem zatrzymajmy się na kobiecie, która właśnie weszła do szpitala. To Patrycja Kolo. Dokładnie ta Patrycja Kolo która jest znaną reporterką światowej sławy. Wyniucha sensacje zewsząd jeśli sprawa będzie tego warta. Rzetelnie i sumiennie wykonuje swój zawód, dlatego dużo znanych osób jej nienawidzi. Nie jedną sprawę wytoczono przeciwko niej. Bez dobrze opłaconych prawników nie zaszłaby tak daleko. Potrafi dostać się w miejsce, o którym istnieniu przeciętny człowiek nie ma nawet pojęcia. Wyciągnie z ludzi najcenniejsze sensacje, które sprzedadzą się jak świeże bułeczki. Jest wszędzie gdzie coś się dzieje. Więc tego dnia nie mogło jej zabraknąć. Patrycja rozejrzała się po wnętrzu szpitala. Od razu zrobiła zniesmaczoną minę jakby zaraz miała zwrócić cały swój obiad. Przełknęła ślinę i ruszyła do punktu informacji.
– Dobry wieczór szanowna Pani… – Spojrzała na plakietkę z imieniem pielęgniarki i momentalnie rozbłysła. – Patrycja to tak jak ja! Droga Pani Patrycjo, zapewne wie pani kim jestem, prawda? – Spojrzała na pielęgniarkę wystawiając swoje bialutkie zęby na wierzch.
Pielęgniarka przeniosła powoli zmęczony wzrok na kobietę. Nie miała nawet siły aby odrobinę się uśmiechnąć.
– Wiem. O co chodzi? – odpowiedziała gburowato i ponownie spojrzała w monitor.
– Otóż dowiedziałam się z moich źródeł, że macie tutaj niejakiego Adama Eberta. Tego co ożył z wypadku. Prawda? – Ponownie wyeksponowała swoje zęby uśmiechając się do pielęgniarki.
– Nie mogę udzielić nikomu tej informacji. Przykro mi – odpowiedziała nie odrywając wzroku od monitora, na którym była kolejna runda pasjansa.
Z twarzy Patrycji zszedł uśmiech. Odwróciła się i rozejrzała ponownie po wnętrzu szpitala jakby szukała wskazówki, która doprowadzi ją do sali, w której znajduje się zmartwychwstały.
W tym momencie do szpitala weszło dwóch mężczyzn w czarnych garniturach. Pierwszy z nich był bardzo wysoki, może z metr dziewięćdziesiąt. Włosy miał króciutkie. Jego garnitur ciasno opinał mięśnie. Nie wyglądał na starego, raczej na młodego niedźwiedzia (powiedziałoby się o nim jak o młodym wilku, ale wilk w tym przypadku byłby za mały). Drugi zaś był niższy i starszy. Włosy stopniowo mu siwiały. Zamiast wyraźnych mięśni było widać lekko wystający brzuch. Na twarzy miał dalej poranny zarost ostry jak szpileczki.
Wzrok Patrycji zatrzymał się na mężczyznach, którzy zmierzali schodami w górę. Ponownie uśmiechnęła się szeroko. Mężczyźni zmierzali na drugie piętro. Gdy zniknęli z jej pola widzenia podążyła ich śladem. Dotarła na długi, biały korytarz pełen drzwi po obu stronach. Rozejrzała się, lecz po tajemniczych mężczyznach nie było już ani śladu. Odwróciła się zdziwiona. Gentlemani stali tuż za nią.
– Pani Kolo, prawda? – zapytał starszy mężczyzna.
– Tak, we własnej osobie. A o co chodzi?
– Delikatnie mówiąc, nie życzę sobie abyś rozgłaśniała tę sprawę - powiedział stanowczo wyższy mężczyzna.
– Nie chcę niczego rozgłaśniać, nawet nie wiem o czym Pan mówi.
– Nie udawaj już. Doskonale wiemy po co tutaj przyszłaś - warknął meżczyzna podchodząc do niej bliżej. Kobieta mogła poczuć ostry zapach jego wody kolońskiej.
– Lepiej stąd wyjdź i udawaj, że o niczym nie wiesz. – Patrzył w jej oczy a słowa, które wypowiadał wręcz ociekały nienawiścią do tej kobiety. – A ja Ci obiecam.. – Dotknął palcem linii jej szczęki – ..że nie stanie Ci się żadna krzywda - mruknął niskim tonem tuż przy jej uchu. Cofnął się o krok i ponownie spojrzał w jej oczy.
Patrycja patrzyła wystraszona na mężczyzn, nie sądziła, że ktoś może ją tak potraktować. Stała w miejscu i nawet nie drgnęła. Mężczyźni popatrzyli przez chwilę na nią i poszli dalej korytarzem. Odwrócili się do Patrycji, aby sprawdzić czy jeszcze stoi tam, lecz już jej nie było.
Po chwili zza rogu wychyliła się kobieta ze wzrokiem pełnym nienawiści. Zmrużyła oczy patrząc na oddalających się mężczyzn. W głowie już układała swój chytry plan. Tylko jaki?
Przed drzwiami sali Eberta dumnie siedziało dwóch policjantów. Nie mogli się szczycić niczym wielkim w swojej karierze, a pilnowanie takiej osoby to już było coś. Mężczyźni podeszli do nich przerywając im rozmowę.
– Możemy wejść? – powiedział spokojnie starszy mężczyzna.
Policjanci wstali i popatrzyli groźnie na nich. Już mieli się odezwać, ale w tym momencie z sali wyszedł Cezary wraz z doktorem Okińskim.
– Coś się stało? Kim panowie są?! – Zdziwił się doktor na widok panów w garniturach.
Obaj wyjęli odznaki spod marynarki. Odsłaniając ją lekko można było dostrzec broń przymocowaną przy żebrach. Otworzyli odznaki ukazując swoje dane.
– Agent Dawid Nowak ze specjalnej ekipy WtW. To mój partner, agent Jerzy Korczewski. – Schowali odznaki – Jesteśmy tu, aby przetransportować pana Eberta do naszego skrzydła szpitalnego, który jest lepiej zaopatrzony od waszego. Tam zadbamy o niego i dokonamy rutynowych badań, których tutaj nie przeprowadzicie.
– Nie możecie go zabrać! – wybuchnął Cezary.
– Możemy i to zrobimy – odpowiedział tym razem Jerzy.
Adam leżąc w sali przysłuchiwał się uważnie rozmowie, która toczyła się za drzwiami. Początkowo myślał, że odwiedzili go starzy kumple z LIGHT, ale teraz wiedział, że mężczyźni są z Welcome to World. – Co oni mogą chcieć? Czy tam naprawdę chcą się mną zająć? Może wyleczą mnie z tego czegoś. Ale co jeśli chcą mnie wykorzystać? Moją nową krew?! Odkryli, że to ja stoję za tym rabunkiem i śmiercią kobiety. Nie musieli tego odkrywać. To jest wiadome. Dlaczego to wszystko? Za co?
Adam leżał i rozmyślał o różnych możliwościach, które dotyczyły jego bliskiej przyszłości i tego co zrobią z nim agenci. W tym samym czasie dzięki jego ulepszonemu słuchowi zainteresował się dziwnym dźwiękiem dochodzącym z końca korytarza. Wytężył słuch i skupił się na dźwięku. Rozpoznał kroki trzech mężczyzn. Także drobny szelest płaszcza skórzanego nie uszedł jego uwadze. Spod płaszcza wyciągnęli mini uzi i je przeładowali w spokoju. Nie byli zdenerwowani. Szli odważnie, wiedząc co ich czeka. Adam wiedział kto przyszedł. Spanikowany spojrzał na swoje skute kajdankami dłonie. Ostatnią rzeczą jaką by chciał tego dnia zrobić to spotkać się ponownie z LIGHT. Zdenerwował się na samą myśl o nich. Machnął rękoma, a łańcuchy kajdanek rozerwały się. Spojrzał ze zdziwieniem na nie. Jego nadzwyczajna siła zadziwiała go. Dwoma szarpnięciami zerwał z nadgarstków pozostałości po kajdankach i odczepił plastry ze swojej zarośniętej klatki piersiowej.
Na korytarzu trwała zażyła dyskusja między lekarzem Okińskim, a agentem Nowakiem na temat Adama. Jerzy znudzony rozejrzał się i zauważył na końcu korytarza jak trzech mężczyzn w skórzanych płaszczach zmierza wprost na nich. Szybko szarpnął Dawida za ramię. Zezłoszczony Dawid wydarł się na Jerzego, lecz po chwili zauważył o co chodziło partnerowi. Dwóch policjantów także spostrzegło nadchodzące zagrożenie i jako pierwsi wyjęli broń kierując ją w stronę trzech panów przypominających bohaterów kultowego Matrixa.
– Stać! Nie ruszać się! – wykrzyczał jeden z policjantów.
Mężczyźni zatrzymali się i skierowali swoją broń w stronę grupki stojącej pod salą.
– Padnij! – krzyknął Dawid wiedząc co stanie się za sekundę.
Doktor Okiński wraz z Cezarem padli szybko na ziemię, kiedy stało się to co wyczuł Dawid. Kule leciały z obu stron korytarza. Doktor oraz Cezary przeczołgali się do otwartej sali obok unikając zamieszki. Jerzy i Dawid schowali się we wnęce przy drzwiach do sali Adama. Jerzy wyciągnął pistolet i jako, że był bliżej progu zaczął strzelać do mężczyzn. Policjantom udało strzelić się parę razy dopóki nie zakończyli służby padając martwi na podłodze. Trzech mężczyzn nie przejmowało się lecącymi kulami w ich stronę. Szli w stronę sali strzelając po korytarzu. Jerzy wychylił się odrobinę, aby spojrzeć w ich stronę, ale w tym momencie kula prawie musnęła czubek jego głowy.
– Skurwysyn! Musimy coś zrobić! – Zdenerwował się Jerzy dalej strzelając na oślep.
Usłyszeli jak ktoś upada. Jerzy wychylił się i zauważył, że trafił jednego z mężczyzn w głowę.
– Jeszcze dwóch! – Zdenerwował się Dawid.
– Osłaniaj mnie!
Jerzy wyskoczył zza rogu i przebiegł do kolejnej wnęki przy sali. Dawid wychylił się będąc czujnym cały czas i strzelał do mężczyzn. Kule trafiały w ich kamizelki, a oni napierali dalej. Jerzy schował broń i chwycił za drzwi sali. Wyjął je z futryny i spojrzał uradowany na Dawida.
– To jest twój plan?! Zamierzasz iść z drzwiami na nich?!
– Masz lepszy?!
Dawid spojrzał na niego lekko zagubiony, ale po chwili kiwnął głową. Jerzy wybiegł osłaniając się drzwiami w stronę mężczyzn, a Dawid wyleciał za nim strzelając zza jego pleców. Mężczyźni byli zdziwieni pomysłem agentów, ale dalej szli wprost na nich. Kule trafiały celnie w drzwi. Po chwili Jerzy rzucił się z drzwiami na mężczyznę, przygniatając go do podłogi. Dawid w tym samym momencie wyrwał mini uzi z ręki oprycha. Drugą ręką, w której trzymał pistolet uderzył go w twarz. Mężczyzna zachwiał się na nogach, ale wyprostował się patrząc groźnie na Dawida. Zdjął przekrzywione ciemne okulary rzucając je w kąt i podniósł ręce do walki. Zasapany lekko agent wpatrywał się w niego, był gotów do walki, przynajmniej tak sobie wmawiał. Wyprostował się jak rywal i strzelił mu prosto w kolano. Mężczyzna padł na ziemię, a Dawid strzelił mu w drugie kolano.
– Teraz nie będziesz miał ochoty się bić.
Już czując się nieco lepiej spojrzał na Jerzego, który właśnie skuwał kajdankami leżącego faceta w płaszczu.
– To LIGHT, prawda? – zapytał Jerzy spoglądając na Dawida.
– Ta… Teraz pora na ich pupila. – Spojrzał się w stronę drzwi prowadzących do sali Adama.
Adam stał przy drzwiach trzymając dłoń na klamce, lecz zrezygnował z tej opcji. Nie chciał się wdawać w kolejną bójkę. Teraz mógł z łatwością komuś zrobić większą krzywdę. Po za tym to byli agenci, a nie jakieś klauny w płaszczu. Będzie miał większe kłopoty o ile już ich nie miał.
Nie myśląc długo złapał za masywną szafkę stojącą nieopodal i zastawił nią drzwi. Rozejrzał się po pokoju. Złapał łóżko i wywrócił je na szafkę. Chociaż przez chwilę to powinno zatrzymać agentów przed wkroczeniem do pokoju. Usłyszał jak ktoś szarpie za drzwi. Nie miał dużo czasu. Wychylił się z okna i spojrzał w dół. Z każdą chwilą, którą patrzył w dół, czuł, że jest na coraz wyższym piętrze. Szafka szurała już po podłodze od szarpanych drzwi po drugiej stronie. Nie miał innego wyjścia. Stanął na parapecie, zamknął oczy i przechylił się. Znacie uczucie kiedy we śnie spadacie i nagle budzicie się w swoim łóżku? Adam nie miał pod sobą łóżka tylko świeżo skoszoną trawę i ponownie kości wystające z jego ciała. Zauważył dwie twarze wychylające się z okna, z którego przed chwilą wyleciał. Szybko się schowały. Też musiał szybko się poskładać i uciekać. Jak najdalej stąd.
Dawid i Jerzy zbiegali już po schodach. Cezary był o parę pięter niżej od nich. Kiedy tylko usłyszał, że Adam wyskoczył z okna od razu pobiegł na schody, aby dogonić przyjaciela. Biegł korytarzem a agenci siedzieli mu na ogonie.
– Stój! – wykrzykiwał Dawid.
Cezary odwrócił głowę dalej biegnąc, aby sprawdzić jak daleko od niego są agenci. Zbliżali się coraz szybciej. Drzwi były już niedaleko, powinien zdążyć lecz leżał na podłodze. Nieopodal leżał pacjent, wywalone łóżko szpitalne oraz pielęgniarka. Musieli wyjść kiedy on akurat spojrzał na agentów. Personel zbiegł się, aby pomóc podnieść się pacjentowi i pielęgniarce. Cezary też już wstawał, ale na jego klatce ktoś postawił świeżo wypastowanego pantofla. Spojrzał w górę. Nad nim stał Jerzy oraz Dawid. Jerzy podniósł go z podłogi i zakuł w kajdanki.
– Dlaczego? Nic złego nie zrobiłem! – tłumaczył się Czarek prowadzony przez Jerzego do czarnego mercedesa.
W tym momencie przybiegł do nich Dawid.
– I co? Masz go? – zapytał Jerzy zamykając drzwi samochodu.
– Tak, kurwa! Wsadziłem go sobie do kieszeni! – wydarł się Dawid i sięgnął do kieszeni po paczkę papierosów.
Jerzy podszedł do Dawida. Będąc uprzejmym poczęstował go papierosem. Jerzy mu odmówił. Dawid częstował go za każdym razem mimo iż ten nie palił.
– Co teraz robimy? Ebert spierdolił, my zakuliśmy młodego chociaż tak naprawdę nic nie zrobił, a LIGHT wpierdala się w nasze sprawy – stwierdził sucho fakty.
– Młody Oczko nam się przyda. Będzie przynętą dla Eberta. LIGHT się nie przejmuj, oni mają inne interesy na głowie. Nie są naszym celem. A co do samego zainteresowanego musimy zebrać o nim informacje. Stał się groźny dla społeczeństwa. Chrobry nam nie daruje jak go nie złapiemy…
Jerzy kiwnął tylko głową. Dawid skończył palić papierosa i wsiedli do samochodu.
04.07.2013r.
04.07.2013r.
Wybiła północ. Po pustych ulicach miasta błąkał się samotnie Adam. Po drodze ukradł komuś ubrania, aby nie iść z gołym torsem. Dzień ciągnął się jak wieczność dla Eberta. Co raz patrzył za siebie w obawie czy go nie śledzą. Jeszcze w życiu tak się nie bał. To była dla niego nowość. Zawsze odważny, a teraz boi się konsekwencji swoich czynów.
Dotarł pod swój blok. Marzył tylko, aby zasnąć. Żeby koszmar się skończył. Był już wyczerpany psychicznie, chociaż czuł, że ciało jego było gotowe do kolejnej akcji. Zatrzymał się pod klatką. Chwycił za klamkę. Wszystkie jego mięśnie się napięły gdy wyczuł czyjąś obecność. Zaciągnął nosem niczym zwierzyna wyczuwająca zagrożenie. Odwrócił się a za nim stał Parnik wraz z trzema mężczyznami w płaszczach.
– Myślałeś, że tak po prostu nam uciekniesz? – odezwał się Parnik mierząc pistoletem w Adama niczym złoczyńca z filmów gangsterskich.
– To był długi dzień. Błagam, zostaw mnie w spokoju!– wykrzyczał przytłoczony przez współpracowników.
– Tukan chce wiedzieć co się stało i dlaczego wcześniej mu nie powiedziałeś o tym, że potrafisz takie coś. Chodź z nami dla swojego dobra – ciągnął dalej lekceważąc prośbę Eberta.
Adam zacisnął pięści, był gotowy do zaatakowania ich. We czterech mierzyli w niego bronią. Miał gdzieś czy coś mu się stanie czy nie, chciał w spokoju pójść spać. Już ruszył w stronę Parnika gdy nagle coś trafiło jednego z mężczyzn w płaszczu. Padł od razu zalany krwią. Reszta rozejrzała się dookoła szukając co mogło go trafić.
– Coś ty zrobił?! – zdenerwował się Parnik.
Ebert był tak samo zdziwiony jak i oni. Nie miał pojęcia co się wydarzyło. Nagle kolejnych dwóch padło. Wystraszony Parnik rozglądał się próbując zlokalizować napastnika.
– Jeszcze wrócimy Ebert, zobaczysz – zwrócił się do Adama i uciekł dalej wypatrując zagrożenia.
Adam spojrzał na zwłoki leżące obok niego. Kiedyś taki widok przyprawił by go o mdłości, lecz teraz jedynie zastanawiał się jak do tego doszło, że mężczyzna nie żyje. Czyżby to kolejna jego moc, o której nie wiedział? Usłyszał kroki zbliżające się do niego. Rozejrzał się. Dostrzegł kobietę z krótkimi włosami.
– Coś się stało, przystojniaku? – uwodząco odezwała się do niego.
Komentarze
Prześlij komentarz