Prolog: Kolejny początek

03. 07. 1983 r.

Trzeciego lipca noc była wyjątkowo spokojna. Burzliwe dni odeszły. Tej nocy księżyc jasno święcił nad spokojnym, małym miasteczkiem. Gęsty las, który położony był parę kilometrów od miasteczka, również wyjątkowo ucichł. Niegdyś gęste korony drzew zostały ogołocone przez liczne wycinki. Las zakończony był ścianą urwiska wznoszącego się na kilkanaście metrów w górę. W ścianie urwiska znajdowała się jaskinia, z której dobiegało przyciemnione, pomarańczowo-żółte światło ogniska.
            We wnętrzu zwisało parę oddalonych od siebie stalaktytów. Ściany, w których mieściły się głazy ozdabiała skapująca woda. W oddali buchało płomieniami ognisko, które było jedynym źródłem światła. Przy nim siedział, na kamieniu, dobrze wyglądający, jak na swoje sędziwe lata, Mag z łysiną na głowie oraz srebrzystą brodą. Ubrany był w rozdartą koszulę flanelową, w kratę, równie podarte spodnie, a stopy miał całkowicie gołe. Mag na udzie miał oparty miecz, ostrzem skierowany ku ziemi. Starą szmatką przecierał srebrzystą głownie Szczerbca.
            Nazwał go tak upierając się przy tym, że uważany za oryginalny miecz koronacyjny o tej nazwie, jest parszywą podróbką spoczywającą w Państwowych Zbiorach Sztuki na Wawelu. Powiadał zawsze:
            – Królowie Polski to chuja warci byli… Kraść pomysły od najlepszego kowala! Też mi co. Prawdziwy Szczerbiec należy do mnie! Łachudry… Wyżej nos zadzierali niż byli warci. Nie chcieli słuchać rad kowala to skończyli marnie.
            Ostrze miało ponad metr długości, wyglądał na bardzo masywny miecz. Końce jelca były zakończone dwoma srebrnymi kłami skierowanymi głównie do dołu. Cały trzon był brązowy, dostosowany do walki oburącz. Lecz to nie był zwykły miecz. Był on stworzony z najtwardszego i najwytrzymalszego metalu na ziemi, który tylko można było wydobyć z Królestwa Hankarii. Wydobycie metalu nie należało do rzeczy prostych. Samemu nie można było nawet dostać się do Królestwa, a co dopiero wydobyć chociaż miligram owego surowca. Mag jednak przysłużył się wieki temu królowi Odremu Hankary i w podzięce ofiarował mu bryłę tarantu, bo taką metal nosił nazwę. Miecz wykuł w sercu Mauna Loa na Hawajach. Tylko lawa z aktywnego wulkanu oraz magia potrafią sprawić, aby tarant można było przetopić i wykuć z niego broń. Wykonanie Szczerbca trwało wiele miesięcy nim osiągną zamierzony cel.
            Mag mimo, że wyglądał dość żwawo jak na stare lata, miał ponad tysiąc lat. Będąc młodym kowalem wdał się w szemrane towarzystwo czarnoksiężników, którzy znani byli z uprawiania czarnej magii. Magia pozwoliła mu na wszelakie możliwości w życiu, a przez okres długo wieczności zapomniał sam swojego imienia. Każdy zwracał się do niego po prostu Mag, gdyż tak było prościej. W życiu przeszedł bardzo długą drogę, lecz bohaterem początkowo go nazwać nie można było.
            Przy ognisku siedział także roczny chłopiec – Henry – o blond czuprynie. Opierał się o tygrysicę, która smacznie spała. Henry miał jedno oko czarne jak smoła, nawet ognisko nie odbijało się w nim. Powieki i skroń miał popękane a blizny były równie czarne co oko. Drugie zaś wyglądałoby normalnie gdyby nie jarzyło się z niego lekkie śnieżno-białe światło. Dziecko ciągało za włosy tygrysicę, lecz ta ani drgnęła. Widać było przyjazne nastawienie zwierzęcia do malca, nad którym sprawowała opiekę. Tygrysica miała liczne blizny na ciele po wielu nieprzyjemnych spotkaniach z wrogami swojego starszego towarzysza.
            Mag uśmiechał się do chłopca przyjaźnie. Nagle spojrzał na wyjście jaskini lekko zaniepokojony. Źrenice zniknęły mu z oczu. Po paru sekundach powróciły na miejsce. Wstał szybko ze Szczerbcem w ręku. Zbudził swym powstaniem Melę, która z zaciekawieniem obserwowała go. Wyszedł z jaskini i spojrzał na gwieździste niebo. Z nieba spadły cztery komety. Mag zacisną mocniej rękę na trzonie ze złości. Wszedł szybko z powrotem do jaskini.
            – Zaczęło się – spojrzał na tygrysicę – Melo, już czas. Przyprowadź do mnie chłopca, jest na wpół człowiekiem, a na wpół Imperydem 
– zerknął z powrotem na wyjście do jaskini i na Melę.  Z łatwością go znajdziesz. Niedługo przyjdzie na świat. Pospiesz się.
Tygrysica zerwała się na równe nogi i wybiegła z jaskini. Mag spojrzał na malca, kucną przy nim i troskliwie objął.
            – Tu będziesz bezpieczny synu. Muszę powstrzymać robo-żołnierzy, Mela sama nie poradzi sobie z nimi – wstał i skierował się ku wyjściu. – Era bohaterów naradza się na nowo. Przybędzie nam jeszcze wielu sprzymierzeńców, ten będzie jednym z nich.
            Henry patrzy się na wychodzącego ojca. Uśmiechnął się, a z prawej ręki wyleciał mu promyczek światła.


            Spokojną noc na oddziale ratunkowym zakłóciła przyjeżdżająca karetka. Sanitariusze wpadli na oddział, wioząc na noszach kobietę w ciąży. Ratownicy byli pobrudzeni krwią, tak jak i kobieta. Jeden z ratowników miał w ustach dopalającego się papierosa.
            – Ratujcie moje dziecko! Ratujcie mojego Adasia!
            – Bierzcie ją na salę! Ktoś ją postrzelił! Ona rodzi!
            Lekarze przejęli ciężarną kobietę i szybko pomknęli z nią na salę. Tam już czekał położniczy i dwie pielęgniarki. Żarówka w jednej z lamp migała denerwująco. Na stoliku przy przyrządach medycznych stało pół litra extra żytniej oraz paczka papierosów radomskich. Położniczy zgasił papierosa w pośpiechu, wyszorował ręce i podbiegł do ciężarnej.
            – Proszę, ocalcie mojego Adasia, proszę – kobieta była cała roztrzęsiona i zapłakana.
            – Trzeba ciąć! Nie ma innego wyjścia!
            Kobieta zaczęła głośniej krzyczeć. Po nogach ciekła jej krew, a na twarzy z policzków spływały łzy. Co chwila powtarzała, aby ratować jej dziecko w przerwach na krzyki z bólu przy nacinaniu. Jedna z pielęgniarek złapała ją mocno za rękę, zapewniając, że jej syn wyjdzie z tego cały i zdrowy. Po godzinnych męczarniach lekarz zdołał wyciągnąć malca. Matka resztkami sił spojrzała na swojego synka. Uśmiechnęła się lekko, ostatnia łza spłynęła z jej oka i odeszła z tego świata. Lekarz przekazał chłopca pielęgniarce i podszedł do kobiety. Dotknął jej tętnicy.
            – Chłopiec został sierotą…
            Lekarz odwrócił się do sióstr położnych. Jedna leżała na podłodze, krew zaczęła wypływać z jej głowy. Druga zaś zniknęła z dzieckiem. Lekarza zamurowało.
            Przez korytarz idzie szybkim tempem pielęgniarka z Adamem na rękach. Owinęła go tylko w kocyk. Wbiegając do windy zauważyła zdenerwowanego lekarza wybiegającego z sali i krzyczącego: "Zatrzymać ją!". Lecz w tym momencie winda zamknęła się.
            Ze szpitala wybiegła pielęgniarka z dzieckiem na rękach. Zdjęła maskę lekarską i wyrzuciłą ją do śmieci. Pielęgniarką okazała się być Terra. Wyglądająca na dojrzałą kobietę o czarnych, krótkich włosach i lekko ciemniejszej karnacji. Wybiegła na ulicę i zmierza w stronę łąki. Zegarek na jej ręku zaczął wibrować. Terra zatrzymała się.
            – Dopadł nas! Uciekaj! – wykrzyczał zakłócany głos z zegarka.
            Za Terrą pojawiła się tygrysica Mela. Ryknęła głośno. Kobieta odwróciła się do niej, a na jej twarzy pojawia się szyderczy uśmiech.
            – Żałosne… Staruch wysyła po mnie kota! Na więcej go nie stać?
            Mela zaryczała głośniej. Terra sięgnęła po sztylet przymocowany przy jej łydce.
            – Z dzieckiem w ręku dam sobie radę z byle kotem. – parsknęła Terra patrząc z pogardą na tygrysicę.
            Mela powoli zbliżyła się do Terry rycząc głośniej.
            – No chodź…
            Tygrysica rzuciła się na nią. Terra ugodziła sztyletem Melę w szyję, ta zdążyła jednak zadrapać ramię Terry. Z jej rannego ramienia wydobyły się iskry. Spojrzała na ranę, ale nie przejęła się nią zbytnio. Ruszyła w stronę rannej tygrysicy. Zatrzymała się słysząc za sobą podejrzane kroki.
            – Zostaw ją! – wykrzyczał Mag.
           Terra odwróciła się do niego i uśmiechnęła pogardliwie.
            – Jest i on, legendarny Mag we własnej osobie. Zawsze musisz nam przeszkadzać? Który to już raz? – zapytała Terra bawiąc się zakrwawionym sztyletem.
            – Będę was powstrzymywać za każdym razem! Przekaż Imperatorowi, że i tym razem nie zdobędzie tej planety! – wybuchną zdenerwowany Mag.
            – Zobaczymy… – powiedziała po czym rzuciła sztyletem w Maga.
            Mag obronił się mieczem przed nadlatującym w niego sztyletem. Zdenerwowany wyrwał się w kierunku Terry. Za jej plecami ledwo podniosła się Mela groźnie warcząc.
            – Nie masz gdzie uciec. Oddaj chłopca! – zagroził Mag zbliżając się do niej.
            – Po moim trupie! – wykrzyczała Terra atakując Maga, lecz zanim zdążyła zadać jakikolwiek cios, Mag zdążył wbić długi miecz w jej klatkę piersiową.
            Wyjął miecz i wziął chłopca w swoje ręce. Terra opadła na kolana patrząc na starca z niedowierzaniem. Kopnął ją, a ta padła na środek ulicy martwa.
            Mag podbiegł do swojej tygrysicy, która padła w kałuży krwi i ukląkł przy niej. Przyłożył dłoń do rany, z niej zaczęło wydobywać się ciemne światło. Tygrysica otworzyła oczy. Mag pogłaskał ją pieszczotliwie po pysku.
            – Mamy jeszcze coś do zrobienia, moja mała – oznajmił po czym wstał i spojrzał na malca w jego ręku.


            Mag i Mela stali na chodniku przed domkiem jednorodzinnym na spokojnym osiedlu, położonym, na skraju miasta. Słońce właśnie wschodziło oświetlając uliczki i chodniki osiedli.
            – U rodziny Ebertów będzie mu najlepiej. Od lat starają się o dziecko bezskutecznie. To będzie dla nich prawdziwy skarb. Mam nadzieje, że moce Adama nie będą sprawiały Ci kłopotów Melu. Kiedy będzie ich potrzebował odzyska je, a póki jest dzieckiem… Niech lepiej jego ojciec nie wie gdzie go szukać. Zgodzisz się ze mną? – spojrzał się w tym momencie na tygrysicę, która trzymała w pysku koc z Adasiem w środku.

            Mag otworzył delikatnie drzwi wejściowe domu, a Mela przeszła, wnosząc Adama. Po chwili wybiegła z domu, a Mag zamkną drzwi. 
 – Jeszcze się zobaczymy Adamie, ale wtedy będziesz nieco większy – uśmiechnął się Mag patrząc na dom i razem z Melą odeszli.
            Po chwili zapaliło się światło w domu Państwa Ebertów. Widać było dwa cienie zmierzające ku salonowi i jeden donośny głos Pana Eberta niewierzącego na to kogo przed sobą widzi.

Komentarze